„Die Gustloff” (reż. Joseph Vilsmaier) – recenzja i ocena filmu

opublikowano: 2009-05-06 23:10
wolna licencja
poleć artykuł:
_Trzecia Rzesza była w stanie wojny z niemal całym światem. Prawie pięć lat od rozpoczęcia wojny Armia Czerwona była już w drodze do Berlina. Pierwsze strzały w tej wojnie padły w pobliżu miasta Gdańska. W styczniu 1945 roku odgłosy wojny ponownie było słychać na Pomorzu. Armia Czerwona była już nieopodal miasta Gdynia. Pół miliona ludzi uciekało od zbliżającej się linii frontu. W mrozie i śniegu próbowano ewakuować się drogą lądową. Temperatura dochodziła wtedy do minus dwudziestu stopni. Nie mając żadnej ochrony część ludzi przygotowywała się do ewakuacji przez Morze Bałtyckie. W porcie w Gdyni cumował przy nabrzeżu statek pasażerski Wilhelm Gustloff, który był symbolem ich nadziei._
REKLAMA
Die Gustloff (Gustloff – rejs ku śmierci)
Czas:
180 minut

Takim prologiem rozpoczyna się filmowa opowieść o największej katastrofie w historii podróży morskich, pt. „Die Gustloff”. Jest to dwuczęściowa, trzygodzinna niemiecka produkcja telewizyjna, pokazująca według twórców: interpretacje prawdziwych wydarzeń, które tak wyglądały lub podobnie; występujące w filmie osoby są oparte na realnych postaciach. Zadbał o to m.in. Heinz Schön, członek załogi i jeden z ocalałych z tragedii zatonięcia statku, który pełnił rolę konsultanta przy pisaniu scenariusza. Zatrzymajmy się na chwilę przy nim, gdyż człowiek ten jak mało kto interesował się historią tego okrętu, zwłaszcza ostatnim jego rejsem, na temat którego zebrał ok. 3000 relacji oraz dokumentów i 1000 fotografii.

W oparciu o nie napisał książkę „SOS Wilhelm Gustloff” (wydaną w Niemczech w 1998 r., przetłumaczoną i opublikowaną w Polsce w 2006 r. pt. „Tragedia Gustloffa”), w której dobrze opisał samą katastrofę i jej tło. Nie brakuje w niej rzecz jasna emocjonalnego stosunku do przedstawianych faktów, o czym najdobitniej świadczy fragment odmalowujący żołnierzy rosyjskich jako bestie mordujące nie tylko dorosłych mężczyzn, ale także kobiety (oczywiście gwałcone przed śmiercią) i małe dzieci. Cytując tę książkę, czerwonoarmiści postępowali według następujących zasad:

Niemcy nie są ludźmi.

Od tej chwili słowo „Niemiec” jest dla nas najgorszym przekleństwem. (...)

(...) Jeśli w ciągu dnia nie zabiłeś żadnego Niemca, to dzień ten jest dniem straconym.

Jeśli zabiłeś jednego, zabij drugiego.

Nie licz dni, lecz Niemców, których zabiłeś.

Powyższe sądy mogą budzić skrajne opinie, ale trzeba przyznać, iż poprzez swoisty afekt intensyfikują u czytelnika przerażenie bezwzględnością i okrucieństwem „barbarzyńców” ze Wschodu. Ludność z niemieckich terenów opuszczała w popłochu wsie i miasta. Wielu z nich zostało dogonionych i zamordowanych. Jak podaje autor: tych, którym udało się uciec, czekała kolejna gehenna – podróż potwornie zatłoczonym pociągiem. Celem były statki, przede wszystkim „Wilhelm Gustloff”. Ludzie wierzyli, że na pokładzie będą bezpieczni.

Bezpieczny azyl?

Od tego momentu rozpoczyna się film. Zdesperowani i zziębnięci uchodźcy tłoczą się od tygodni na wybrzeżu w Gdyni, starając się niemalże za wszelką cenę dostać wreszcie na pokład, niekiedy nawet walcząc między sobą o miejsce. Choć statek był przystosowany do przewozu maksymalnie 2000 tysięcy osób, w dramatycznym momencie zdołano pomieścić w nim ok. 10 000 tysięcy, ale kosztem m.in. łodzi ratunkowych i kamizelek. Naturalnie dla wielu nie mogło starczyć miejsca. Ludzie byli zdeterminowani a w mieście panował bałagan. Obrazuje nam to scena z wyczerpaną i płaczącą matką Lilli Simoneit (Dana Vávrová), walczącą o wpuszczenie na statek jej szesnastoletniego syna. Niesie on na rękach zwłoki młodszej siostrzyczki, która nie przetrzymała trudów długiej wędrówki z Pillau (dzisiejszy Baltijsk). Tam nie możesz tak wejść, na Gustloffie nie ma żadnych dzieci. Musisz się postarać i wyglądać jak dorosły (passus z filmu). Uparcie chroniąc syna zagrożonego poborem do armii, bierze również pod opiekę młodą dziewczynę w zaawansowanej ciąży, Mariannę (Anja Knauer). W wejściu na pokład pomaga im Erika Galetschky (grana przez Valerie Niehaus), wojskowa sanitariuszka i jak się okaże wielka miłość młodego, dobrodusznego kapitana Hellmuta Kehdinga.

REKLAMA

Grany przez Kai Wiesingera, aktora wcielającego się poprzednio w postać Simon’a Goldberga w filmie „Drezno”, kapitan jest niewątpliwie najważniejszą postacią w tym filmie. Ma on za zadanie przepłynąć statkiem do Kiel (ok. 90 km na północ od Hamburga), eskortując niemieckich wojskowych i cywilnych uciekinierów przed zbliżającą się Armią Czerwoną. Musi on stawić czoła poważnym problemom. Przełożony, nazista Escher (Alexander Held) bezpardonowo walczy o dowództwo. Stary i rozczarowany kapitan Johannsen (Michael Mendl – grał rolę gen. Weidlinga w „Upadku”) jest niezdolny do podejmowania decyzji. Harald Kehding, brat Hellmuta, zagorzały nazista polujący na sabotażystów, w międzyczasie pracuje nad podejrzanym projektem, który może narazić na niebezpieczeństwo całe logistyczne przedsięwzięcie. Na domiar złego widzimy tu jeszcze rażącą niesubordynację kapitana korwety Wilhelma Petri (Karl Markovics). Decyzje tych czterech oficerów, wśród których każdy czuł się jednakowo upoważniony do wydawania rozkazów, będą się ścierać w ciągu całego rejsu.

Jak na katastroficzny film przystało, mamy tu pokazane dramatyczne obrazy akcji ratunkowej, tragedię ofiar i ich rodzin. Scenarzysta Reiner Berg, bazując na faktach dotyczących ostatnich dni jednego z najpotężniejszych statków niemieckiej marynarki, wplótł do swej opowieści wiele wątków fikcyjnych, m.in. historię miłosną oraz intrygę, że na pokładzie rzekomo znajdował się zdrajca. Podobno niemieccy historycy szukają w rosyjskich archiwach dowodów na potwierdzenie tej tezy. Trzeba stwierdzić, że oba te wątki dominują nad losem reszty pasażerów i miejscami nieco upodabniają film do słynnego „Titanica” Jamesa Camerona, zwłaszcza pod koniec seansu. Nie wzbudzają one jednak tak silnych emocji jak w amerykańskiej superprodukcji, romantyzm „Gustloffa” jest mniej pasjonujący, powiedzielibyśmy nazbyt żołnierski w swoim przekazie. We współczesnym kinie przeznaczonym dla szerokiej publiczności (w tym wypadku telewizyjnej – na kanale ZDF film obejrzało ponad 10 mln osób) nie może, w olbrzymiej większości przypadków, zabraknąć historii opartej na romansie i sensacji. Nie oczekujemy przecież scen wyjętych żywcem z kroniki filmowej, ale mimo to fabuła – trzeba przyznać – nieco się ciągnie.

REKLAMA

Wszystkiemu winni... Niemcy

Niemiecka kinematografia po raz kolejny solidnie przyłożyła się do odwzorowania realiów z okresu II wojny światowej. Jak dotąd mogliśmy obejrzeć: „Das Boot”, „Stalingrad”, „Stauffenberg”, „Drezno”, „Upadek”, „Die Flucht”, które są filmami godnymi polecenia. Podobnie jak tamte, „Gustloff” jest poprawny pod względem scenografii historycznej, mniej jeśli chodzi o fakty. Mamy tu choćby fikcyjną postać radiotelegrafisty Hagena Kocha (gra go Detlev Buck), który czyni całą opowieść zupełnie nieprawdopodobną. Są także wyżej wspomniani oficerowie, przedstawieni jako cyniczni, nieczuli na los uchodźców ludzie, którzy swoimi nierozważnymi decyzjami przyczyniają się do katastrofy statku. Ich krótkowzroczność i kompromitujące dialogi mogą trochę razić, zwłaszcza w wykonaniu dowodzącego „podwodniakami” i wspierającego go tchórzliwego byłego kapitana. Wątpliwe aby było tak w rzeczywistości, gdyż jak wiemy cywilny dowódca „Gustloffa”, 67-letni wówczas kpt. Friedrich Petersen bynajmniej nie był nieudacznikiem. Powszechnie sądzi się, że tragedia statku była wynikiem splotu rożnych okoliczności, na które dowództwo miało realnie niewielki wpływ.

Prócz groteskowych postaci nie potrafiących trzeźwo patrzeć na świat, w gronie których najbardziej bryluje funkcjonariusz NSDAP Ortsgruppenleiter Escher (dość wspomnieć, że w decydującym momencie tonięcia statku zabiera do szalupy... portret Adolfa Hitlera!), sama wymowa filmu wydaje się także nieco przesadzona. Po jego obejrzeniu można bowiem mieć wrażenie, że jedynymi winnymi tragedii (nigdy nie rozliczonymi ze swoich działań) są sami Niemcy. W krytycznych sytuacjach bardzo niewielu zachowuje się rozsądnie i przyzwoicie, przy czym nie jest to wcale uwypuklone, nie mamy tu do czynienia ze zbędnym heroizmem. Ale skądinąd Niemcy uczciwie przyznają – „Gustloff” przewoził zaokrętowane zdolne do walki wojsko: 918 żołnierzy z II Dywizji Szkolnej floty podwodnej Kriegsmarine, w tym 700 świeżo wyszkolonych marynarzy, na których w Bremie czekało 12 nowiutkich U-bootów. Należy doliczyć również 373 kobiety w wieku 17-25 lat służące w oddziałach pomocniczych Kriegsmarine (Marinehelferinn) oraz inny personel obsługi bazy. Liczba członków załogi wynosiła 173, wiemy że poza tym na pokładzie było 162 rannych oraz 4424 uchodźców przyjętych w drugiej kolejności. Ponadto na statku znajdowały się tysiące cywilów, którzy nie posiadali kart pokładowych. Wszyscy pasażerowie byli przekonani, że opuszczają piekło na ziemi, jakie gotuje im Armia Czerwona…

REKLAMA

Poprawność polityczno-historyczna filmu oraz unikanie ckliwości (co akurat jest plusem) nie przedstawia właściwie żadnych pretensji do słynnego kmdr ppor. Aleksandra Marinesko z okrętu podwodnego „S 13”, zwanego również Srednaja, Niemka lub Staliniec. Przykro stwierdzić, ale ten opój z wyrokiem rozstrzelania na karku, topiąc kilkanaście tysięcy ludzi stał się postacią legendarną. Przez wiele lat w Rosji mówiło się o nim, z różnych powodów: jego problemów z alkoholem oraz niejednoznaczności decyzji o zatopieniu statków pasażerskich uznawanych przez Marinesko za krążowniki. Nie zapominajmy, że jeszcze Michaił S. Gorbaczow, prezydent ZSRR, nadał mu pośmiertnie tytuł Bohatera Związku Radzieckiego w dniu 5 maja 1990 roku. Ale Niemcy, jak zapewniają, chcą tylko opłakiwać zmarłych i – wedle słów publicysty i historyka Michael’a Stürmer’a – mają do tego pełne prawo. Utonęło wówczas, według najnowszych badań, ponad 10 000 osób (podaje się również liczbę 9343 ofiar), uratowano zaś 838 rozbitków, a według innych źródeł 1252 (wśród nich byli i Polacy). Ostatnią uratowaną osobą było odnalezione 7 godzin po tragedii na jednej z łodzi ratunkowych żyjące niemowlę. Co ciekawe, film kończy się wręcz odwrotnie. Nie szczęśliwym ratunkiem, ale pełną dramatyzmu sceną ze zrozpaczoną matką, która w świnoujskim porcie, gdzie przetransportowano wydobyte z morza ciała ofiar, przytula do piersi zwłoki swoich dwojga dzieci. Zaiste smutne to zakończenie, ale jakoś po całym seansie nie odczuwa się grozy i nie jest się wstrząśniętym tą tragedią.

REKLAMA

Tragedia, która nie porusza?

Jeśli chodzi o ocenę warsztatową, „Gustloff” na pewno znacznie ustępuje „Upadkowi”, który był filmem oskarowym, odstaje też od „Die Flucht”, który grozę ucieczki Niemców z Prus Wschodnich pokazywał nad wyraz realistycznie. Film Josepha Vilsmaiera, twórcy „Stalingradu”, nie jest już tak przejmujący i widowiskowy, za to bardziej przegadany, z dłużyznami, gdzie przez dłuższy czas nic się nie dzieje. Prawdziwa akcja zaczyna się właściwie dopiero od momentu odpalenia trzech rakiet dziobowych. Niestety twórcy nie postarali się o pokazanie nam samego uderzenia, widzimy jedynie wnętrze statku i reagujących na katastrofę ludzi.

Okręt tonął ponad godzinę (dokładnie 63 min.), na jego pokładzie rozgrywały się dantejskie sceny – ludzie tratowali się, walcząc o miejsce w szalupie – co jest całkiem nieźle uchwycone. Interesujące jednak byłoby ujrzeć przedtem torpedę pędzącą i wybuchającą w okolicy dziobowej statku, chwilę później drugą, uderzającą w śródokręcie (w strefie basenu pływackiego), a po niej ostatnią – trafiającą dokładnie w maszynownię. Efekty specjalne (a właściwie ich brak, co dziwi w produkcji za 10 mln euro) i montaż (wiele scen nie współgra ze sobą, zdarzają się też niezrozumiałe przeskoki) należą niewątpliwie do najsłabszych stron filmu. Niemniej pozytywem jest, że „Gustloff” został precyzyjnie odtworzony w komputerze, a aktorów „wklejano” następnie na jego wirtualny pokład.

Film ma też niewątpliwie swoje atuty – to przede wszystkim dobra gra aktorska, wspomniana już scenografia, z dbałością o szczegóły wystroju wnętrza statku i rekwizytów, ponadto muzyka, która nie przeszkadza w odbiorze.

Zdaniem Niemców: rozczarowanie

Przy ocenie tej produkcji warto pokusić się o przejrzenie komentarzy prasy niemieckiej. W jej opinii film Vilsmaiera okazał się przedsięwzięciem rozczarowującym. „Gustloff” zawiódł po prostu pod względem filmowego rzemiosła: „niedostatkami scenariusza i reżyserii” – napisała „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. Gazeta skrytykowała obudowanie realnych wydarzeń fikcyjnymi postaciami i epizodami, nie mającymi nic wspólnego z rzeczywistością. „Wydłużony czas emisji nie zaowocował podniesieniem jej jakości” – oceniła „Sueddeutsche Zeitung”. 22 stycznia 2008 r. w Berlinie odbył się specjalny pokaz filmu, w którym uczestniczyli politycy niemieccy, w tym kanclerz Angela Merkel i rzecz jasna Erika Steinbach. Ta ostatnia stwierdziła: Dziękuję Bogu, że moja matka nie zdołała dostać się wraz ze mną na pokład „Gustloffa” (szefowa Związku Wypędzonych urodziła się w Rumi w 1943 roku jako córka niemieckiego podoficera skierowanego do okupowanej Polski, w czasie wypłynięcia statku znajdowała się wraz z matką w Gdyni). Dodała również, że tragedia ta najlepiej symbolizuje losy niewinnych uciekinierów i wypędzonych.

REKLAMA

To nie jest film o wypędzonych, ale o niemieckich uciekinierach – podkreśla Volker Kauder, szef frakcji CDU w Bundestagu. Przypomina, że to on zainspirował reżysera Josepha Vilsmaiera do zajęcia się tematem „ucieczki i wypędzeń”. Natomiast sam reżyser dowodzi, że jego film nie ma żadnego politycznego podtekstu, chodziło mu jedynie o pokazanie skutków zbrodni i krzywd, jakich dopuściły się hitlerowskie Niemcy na innych narodach.

Jak wiemy, po tym filmie nie było takiej ożywionej dyskusji, jaka wybuchła po publikacji książki Güntera Grassa „Idąc rakiem”, która opowiada także o tragedii „Gustloffa”. Być może dlatego, że obecnie w Niemczech panuje powszechna zgoda w kwestii tego, że ofiary jakie ponieśli były rezultatem zbrodniczej wojny Hitlera. Nie ma o co się spierać – przekonuje Arnulf Baring, niemiecki historyk. Podobnie sądzi Markus Meckel, deputowany SPD. Pozostają nam wszakże kwestie dyskusyjne dotyczące wizji reżysera i jej realizacji. Pamiętajmy przy ich ocenie o tym, że film przedstawia historię tylko osnutą na katastrofie zatonięcia „Wilhelma Gustloffa”.

_Zwróćmy uwagę, że film przeszło rok temu miał już swoją zapowiedź w Histmagu, jak dotąd brakowało jednak szerszej jego recenzji.

Bibliografia (stan na 26.04.2009):

Zredagował: Kamil Janicki

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Michał Świętoniowski
Studiuje historię w Instytucie Historii i Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie. Absolwent L.O. nr. 1 im. Jana Bażyńskiego w Ostródzie. Skarbnik Studenckiego Koła Naukowego „Historikon” – Sekcji Studenckiej PTH Oddział w Olsztynie. W kręgu zainteresowań badawczych znajduje się historia Warmii w I Rzeczpospolitej, historia drukarstwa oraz edytorstwo źródeł historycznych z tego okresu.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone