Z relacji Państwo-Kościół w PRL: zerwanie konkordatu i jego następstwa

opublikowano: 2015-03-09 16:57
wolna licencja
poleć artykuł:
Rozpatrując sprawę bezpośrednich relacji między Kościołem katolickim a Polską Ludową należy zwrócić uwagę na działalność Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej, a konkretnie na wydarzenia z września 1945 roku. Zerwanie konkordatu, bo o tym właśnie mowa, było poprzedzone nagonką prasową na papieża Piusa XII za jego rzekomo prohitlerowską politykę podczas wojny.
REKLAMA
Papież Pius XII (1939-1958).

Zanim jednak dojdzie do przedstawienia samego faktu unieważnienia porozumienia z Watykanem, konieczne do lepszego zrozumienia sprawy jest prześledzenie historii podpisania konkordatu i zrozumienie jakie miał on znaczenie dla duchowieństwa polskiego.

Konkordat podpisano w Watykanie 10 lutego 1925 roku. Jako układ międzypaństwowy został on ratyfikowany przez Sejm dnia 27 marca, a przez Senat 23 kwietnia tego samego roku. Pełnił on dwie zasadnicze funkcje. Po pierwsze miał znaczenie umowy wewnętrznej tj. krajowej, po drugie zaś był układem międzynarodowym. Ponadto, zgodnie z wówczas obowiązującą interpretacją prawną, konkordat jako ustawa państwowa mógł być pozbawiony swej mocy tylko na skutek decyzji państwa. Porozumienie z Watykanem zyskiwało charakter ustawy zgodnie z zapisem art. 114 konstytucji marcowej z 1921 roku. Anulowanie konkordatu przez władze na mocy podjętej „uchwały” nie miało skutków prawnych. Wiązało się to z tym, iż uchwała nie mogła likwidować zapisu ustawy. Wiedzieli o tym doskonale zarówno posłowie Krajowej Rady Narodowej, jak i najwyżsi urzędnicy państwowo-partyjni.

I tak, dnia 12 października 1945 roku Komisja Narodowościowa i Wyznaniowa podjęła uchwałę, która powołując się na wspomniany art. 114 wzywała, jak pisał Jan Żaryn, „rząd do podjęcia jednostronnej ustawy, która by w ogólnych zarysach uregulowała stosunki Kościoła rzymskokatolickiego w Polsce pod względem prawnym, stwarzając konieczne [modus vivendi]”. Zgodnie z zapisem, jaki znalazł się w umowie między Ministerstwem Spraw Zagranicznych z Ministerstwem Sprawiedliwości z dnia 24 sierpnia 1945 roku, chciano udowodnić, iż to nie strona rządowa jest odpowiedzialna za zerwanie konkordatu ale Stolica Apostolska, która poprzez swoją postawę w czasie wojny jednoznacznie określiła własne stanowisko w tej sprawie.

Pola konfliktu

W celu zrozumienia złożoności problemu należy całej sprawie przyjrzeć się zdecydowanie dokładniej. Polem konfliktu stała się tu sprawa tymczasowego obsadzenia diecezji na tzw. Ziemiach Odzyskanych, przy jednoczesnym nieusuwaniu dotychczasowych biskupów niemieckich. Prymas o nominacjach dla 5 administratorów apostolskich na Ziemiach Zachodnich i Północnych poinformował ministra administracji publicznej, Władysława Kiernika wywodzącego się z Polskiego Stronnictwa Ludowego, w dwóch pismach już 16 sierpnia 1945 roku Jednak następstwa wydarzeń, o których wspomnę za chwilę, spowodowały, że kardynał Hlond 25 sierpnia wystosował następne pismo do ministra Kiernika, w którym pisał o złożoności sytuacji jaka miała miejsce. Chodziło mu o chęć poszanowania przez papieża Piusa XII konkordatów zarówno z Polską jak i z Niemcami, co w ostatecznym rozrachunku uniemożliwiało mianowanie stałych ordynariuszy przed uregulowaniem sprawy granic państwa. Pomimo tych tłumaczeń, uchwałą z dnia 12 września 1945 roku (a jak podaje J. Żaryn faktycznie z 4 września), Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej oficjalnie, z inicjatywy Kiernika, anulował konkordat z 1925 roku uznając m.in. że „przestał on obowiązywać z chwilą złamania go przez Watykan w okresie okupacji niemieckiej”.

REKLAMA
Władysław Kiernik.

Władze rządowe, szukając pretekstów, które mogły by posłużyć do zerwania konkordatu, nie skorzystały, mimo wcześniejszych sygnałów, z argumentu mówiącego o tymczasowym charakterze nominacji dokonanej przez prymasa. Zarzut ten znalazł się jedynie w sposób pośredni w uchwale z 4 września 1945 roku i miał on następującą treść: „nie przyjmować do wiadomości urzędowej nominacji administratorów (biskupów) apostolskich, zamianowanych bez porozumienia z Rządem przez ks. kard. Hlonda”. Natomiast w uchwale Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej z 12 września spojrzenie na sprawę zerwania konkordatu miało już inny kontekst. Była w niej mowa m.in. o tym, iż Watykan nie uznał jak dotąd władzy w Polsce, w związku z czym nie istnieją normalne stosunki dyplomatyczne między rządem a Stolicą Apostolską. Zmiana kontekstu była podyktowana świadomością elity rządzącej, że samo mianowanie administratorów apostolskich, a nie stałych ordynariuszy nie było naruszeniem konkordatu, ani już na pewno, o czym pisała propagandowa prasa, interesów polskich na Ziemiach Zachodnich.

Droga do zerwania

Jednak zanim komuniści ostatecznie zdecydowali się uznać konkordat za nieobowiązujący, kierownictwo PPR było skłonne, przynajmniej przez krótki czas, tolerować go z przyczyn taktycznych. Do wypowiedzenia dążyła jednak grupa antyklerykałów z PPS, której przewodził minister Henryk Świątkowski, pragnąca w ten sposób zrealizować jeden z tradycyjnych postulatów ruchu socjalistycznego.

Polityka Świątkowskiego doprowadziła do powstania przy Ministerstwie Sprawiedliwości specjalnej Komisji Prawniczej, do której weszli m.in. poseł Michał Szuldenfrei, członek Komisji Prawniczej i Regulaminowej KRN, Bolesław Walawski, ówczesny zastępca dyrektora Biura Politycznego KRN, oraz naczelnik Stefan Piotrowski z Ministerstwa Sprawiedliwości. Efektem działalności wspomnianej Komisji było oświadczenie, które pokrywało się z treścią uchwały Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej z 12 września, a które mówiło o tym, iż konkordatu nie trzeba zrywać, ponieważ przestał on obowiązywać z winy Watykanu.

REKLAMA

Wrogi stosunek do konkordatu istniał też w Ministerstwie Administracji Publicznej, do którego kompetencji należały sprawy związane z funkcjonowaniem Kościołów i związków wyznaniowych. W czerwcu 1945 roku Departament Wyznaniowy MAP wydał tajną instrukcję dla podległych sobie urzędników, w której nakazywał takie postępowanie w sprawach dotyczących Kościoła katolickiego, jakby konkordat nie obowiązywał. W obronie tego ostatniego przez pewien czas występował natomiast resort spraw zagranicznych, kierowany przez działacza PPR Zygmunta Modzelewskiego. Ostatecznie jednak Biuro Polityczne KC PPR postanowiło wydać zgodę na inicjatywę Świątkowskiego i ogłoszono konkordat za nieobowiązujący z winy Watykanu.

Przewiny wojenne?

Wykorzystano w tym celu fakt złamania przez Stolicę Apostolską postanowień konkordatu przez powierzenie w 1939 roku administracji diecezji chełmińskiej niemieckiemu biskupowi Karlowi Splettowi oraz mianowanie administratorem apostolskim dla Kraju Warty Josepha Paecha (później Hilariusa Breitingera). Podając taką argumentację podjętej przez siebie decyzji z dnia 12 września 1945 roku rząd uznał, że „konkordat zawarty pomiędzy Rzeczpospolitą Polską a Stolicą Apostolską przestał obowiązywać wskutek jednostronnego zerwania go przez Stolicę Apostolską”.

Karl Splett, biskup gdański, w czasie II wojny światowej administrator diecezji chełmińskiej.

Uzasadniając swą decyzję komuniści pominęli fakt naruszenia konkordatu przez Watykan na skutek mianowania w 1939 roku litewskiego biskupa Mieczysława Reinysa sufraganem archidiecezji wileńskiej, mimo iż decyzja ta miała, najbardziej ze wszystkich przytoczonych argumentów, znamiona gwałtu jakiego dokonano na literze konkordatu. Było to dowodem wybiórczego stosunku władz komunistycznych do polityki Stolicy Apostolskiej względem ziem polskich w czasie wojny.

Zerwanie i niezerwanie

Spór wokół anulowania konkordatu został zakończony wyrokiem salomonowym. W sprawach wewnętrznych państwa i Kościoła miała obowiązywać koncepcja Świątkowskiego, natomiast w kwestiach polityki zagranicznej, a więc stosunku na linii państwo polskie – Stolica Apostolska, stanowisko MSZ, które charakteryzowało się większą elastycznością. Można odnieść wrażenie, że MSZ nie chciało „zrywać mostów” w kontaktach z Watykanem, zgadzało się jednak ze stwierdzeniem, że konkordat ogranicza suwerenność władzy państwowej w stosunkach wewnętrznych. Dlatego też uchwałę Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej z 12 września należy uznać za pewien instrument w polityce wewnętrznej, potrzebny komunistom do ujarzmienia kleru.

REKLAMA

Próbując zrozumieć decyzję władz państwowych odnośnie zerwania konkordatu z 1925 roku można przypuszczać, iż kierowały się one kilkoma motywami. W pierwszej kolejności odebrano Kościołowi możliwość obrony jego praw przez odwołanie się do umowy międzynarodowej, po drugie zaś, jak trafnie zauważył Bohdan Cywiński, dało to komunistom „swobodniejszą rękę w dowolnym dekretowaniu sytuacji prawnej Kościoła w Polsce”. Należy wspomnieć, że uchwała wrześniowa nie została notyfikowana, nie miała też – z formalnego punktu widzenia – wystarczającej mocy, aby uchylić akt wyższego rzędu, czyli ustawę, a taką rangę posiadał konkordat. W oficjalnych komentarzach oświadczano, że konkordat przestał obowiązywać tylko jako wewnętrzna ustawa krajowa. Starano się przez to zasygnalizować, że władze warszawskie nie są wrogie umowie konkordatowej jako takiej, ale jej konkretnym rozwiązaniom, które uznano za zbyt korzystne dla Kościoła katolickiego. Istnieją przesłanki wskazujące, iż głównym powodem, najpierw woli zerwania konkordatu, a później pojawienia się uchwały z 12 września, było dążenie części komunistów, socjalistów, a nawet radykalniej nastawionych do kwestii wyznaniowej ludowców z PSL do tzw. „rozdziału Kościoła od państwa”. Pojęcie to znajdowało się w programach wymienionych środowisk politycznych. Poprzez uznanie konkordatu za nieobowiązujący, Kościół w krótkoterminowej perspektywie uzyskał możliwość dokonania szeregu uzupełnień i zmian wśród własnych szeregów, bez konieczności uzyskiwania na nie zgody od władz państwowych. Przypomnieć należy, że do otrzymania pozwolenia na obsadzenie stanowiska biskupa czy proboszcza konkordat wymagał akceptacji ze strony państwa.

Władysław Gomułka, ps. „Wiesław”

W połowie lat czterdziestych Kościół traktowany był w kierownictwie PPR za przeciwnika, którego lepiej neutralizować niż zdecydowanie atakować. Powiązane to było z umacnianiem się u władzy komunistów, którzy potrzebowali do tego celu „dobrego słowa” Kościoła. Całą prawdę o stosunku władz do Kościoła i konkordatu ukazuje wypowiedź Władysława Gomułki w rozmowie z jednym ze współtwórców porozumienia z Watykanem Stanisławem Grabskim: „zerwaliśmy ten pański Konkordat, a jeśli Kościół będzie nam podskakiwał, to mu pokażemy jego miejsce”.

REKLAMA

Spór o szkoły

Istotną sprawą, która miała być rozwiązana zgodnie z intencją osób opowiadających się za unieważnieniem konkordatu, był problem obecności religii w szkole. Zgodnie z postanowieniami konstytucji marcowej z 1921 roku religia była przedmiotem obowiązkowym zarówno w szkołach podstawowych jak i średnich. Potwierdzone zostało to rozporządzeniem wykonawczym ministra wyznań religijnych i oświecenia publicznego Kazimierza Bartla z 9 grudnia 1926 roku Zgodnie z obowiązującym prawem młodzież szkolna pobierała naukę religii do 18 roku życia, a na świadectwie znajdowała się rubryka z miejscem na ocenę z tego przedmiotu.

Władze przymierzały się do eliminacji religii ze szkół, mówiąc o uregulowaniu prawnym statusu tzw. bezwyznaniowców. Nowym ministrem oświaty w Tymczasowym Rządzie Jedności Narodowej został w sierpniu 1945 roku Czesław Wycech, który wywodził się z tworzącego się wówczas PSL. Wraz z anulowaniem konkordatu przestał obowiązywać jego XIII artykuł będący rozwinięciem zapisu konstytucyjnego, na który powoływał się minister Bartel wydając swój okólnik w sprawie religii. Wykorzystując ten fakt 13 września 1945 roku minister Wycech wydał specjalny okólnik zmieniający rozporządzenie Bartla. Powołał się na art. 112 konstytucji marcowej, który mówił m.in., że „nikt nie może być zmuszony do udziału w czynnościach lub obrzędach religijnych, o ile nie podlega władzy rodzicielskiej lub opiekuńczej”. Ponadto minister zarządził, aby „uczniowie, których rodzice zadeklarują, iż nie życzą sobie, by dzieci ich pobierały naukę religii, ponieważ nie odpowiada to ich przekonaniom religijnym, są od nauki tego przedmiotu zwolnieni”. Oficjalnie okólnik ministra oświaty miał chronić bezwyznaniowców, w rzeczywistości miał on zadanie uczynienia religii przedmiotem fakultatywnym. W ostatecznym rozrachunku religia jako przedmiot szkolny, zgodnie z art. 120 konstytucji z 1921 roku i art. XIII konkordatu z 1925 roku stała się przedmiotem nadobowiązkowym.

Zmiana charakteru zajęć religii pozwalała na nadinterpretację okólnika ministra Wycecha. Od roku 1947, czyli czasu gdy ministrem oświaty został Stanisław Skrzeszewski, lekcje religii przesuwano na pierwszą bądź ostatnią godzinę lekcyjną, zmniejszono jej wymiar godzinowy z dwóch na jedną godzinę lekcyjną w tygodniu, zatrudniano nauczycieli religii na kontrakty czasowe, a także usuwano zajęcia ze szkół średnich dla ludzi dorosłych pod pretekstem, iż uczy się tam młodzież powyżej 18 roku życia. Od wspomnianego roku 1947 obecność religii w szkole będzie podstawowym i najczęściej poruszanym powodem ciągłych konfliktów między władzą a klerem.

REKLAMA

Ciąg dalszy

Zarówno Episkopat Polski, jak i papież uważali, iż konkordat nie został zerwany przez Stolicę Apostolską. Potwierdzeniem tego stanowiska był list Piusa XII z 17 stycznia 1946 roku skierowany do biskupów polskich. Nie tylko nie uznawali oni konkordatu za zerwany przez papieża, ale wręcz przeciwnie – powoływali się na niego, jako na prawo państwowe. Uchwała z 12 września o zerwaniu konkordatu nie została notyfikowana, co czyniło ją nieważną na arenie międzynarodowej. Nie była ona też ustawą, co dawało możliwość jej natychmiastowej renegocjacji.

Prymas Polski August Hlond.

Przyglądając się dyskusjom odnośnie anulowania konkordatu, nasuwa się myśl, iż był to swego rodzaju „poligon doświadczalny” zarówno dla Kościoła jak i dla władzy. Była to próba udowodnienia swoich racji, upomnienia się o utracone prawa. Wydaje się, iż najważniejsze w tym wszystkim było to, że obie strony chciały rozmawiać. Jednak czy podchodziły do tych rozmów z takim samym nastawieniem trudno stwierdzić w sposób nie budzący kontrowersji.

Równolegle z przygotowaniem argumentacji uzasadniającej wypowiedzenie konkordatu, w Ministerstwie Sprawiedliwości powołano specjalną komisję, którą tworzyli Jan Wasilkowski, Seweryn Szyr i Aleksander Wolter. Opracować ona miała program laicyzacji obowiązującego systemu prawnego. Pierwszym rezultatem działalności komisji był dekret Prezydium KRN z 25 września 1945 roku, wprowadzający nowe przepisy prawa małżeńskiego. Ustanawiały one przymus ślubów cywilnych oraz ułatwiały przeprowadzenie rozwodu. Szybko okazało się, że przyzwyczajenie większości Polaków do zawierania dwóch ślubów, tj. kościelnego i cywilnego nie jest rzeczą prostą. Bojkotowanie przez społeczeństwo przepisów państwowych w tej sprawie, doprowadziło do tego, iż w 1947 roku Sejm Ustawodawczy musiał wprowadzić poprawkę do obowiązującego prawa, zezwalającą duchownemu na udzielenie ślubu kościelnego dopiero po przedstawieniu zaświadczenia potwierdzającego zawarcie ślubu cywilnego. Za złamanie tego obowiązku groziła kara wysokiej grzywny.

W tym czasie komuniści myśleli już o nowym konkordacie, który w ich założeniach miał zobowiązać Kościół do zachowania biernej postawy w zbliżającej się wielkimi krokami rozprawie z opozycją. Nowe rozwiązania prawne dotyczące prawa małżeńskiego i lekcji religii były bezpośrednią konsekwencją anulowania porozumienia z Watykanem. Poprzez nie władze rozpoczęły serię nieporozumień w kontaktach z hierarchią kościelną, które z biegiem czasu przekształcą się w otwarty konflikt. Biskupi widząc w decyzji rządu możliwość wtargnięcia takich antywartości jak bezbożnictwo czy materializm, już na pierwszej po wojnie Konferencji Plenarnej Episkopatu ostrzegali wiernych mówiąc, że „katolicy powinni szczerze współpracować przy odbudowie Rzeczypospolitej w zdrowym duchu demokratycznym, ale zarazem trwać niewzruszenie przy swych wierzeniach religijnych, opierać się hasłom uniezależnienia życia prywatnego i zbiorowego od wyższych norm moralnych”. Wszystkie konflikty wywołane zerwaniem konkordatu z 1925 roku były wynikiem decyzji władz, które to decyzje wpisywały się w ogólne ramy polityki wyznaniowej państwa laickiego.

REKLAMA

Gesty i zaostrzenia

Fakt, że komuniści rozpoczęli proces laicyzacji prawa i zeświecczenia instytucji państwowych jeszcze przed wyborami parlamentarnymi pokazywał w dobitny sposób, iż nie zamierzali liczyć się z zasadami demokracji. Mimo wszystko jednak władze do końca nie były pewne, przynajmniej w pierwszych powojennych miesiącach, swej siły i w związku z tym stwarzały pozory respektowania konstytucyjnych uprawnień Kościoła. Stąd wzięło się zapewne uczestnictwo Bolesława Bieruta i innych dygnitarzy w obchodach niektórych uroczystości kościelnych takich jak np. Boże Ciało.

Wracając jeszcze do decyzji rządu z 12 września należy zauważyć, iż miała ona charakter instrumentalny. Chodziło o próbę rozdzielenia skutków prawnych zerwania konkordatu na wewnętrzne i zewnętrzne. Wydaje się, że komuniści w momencie zgody z „radykałami” z PPS na unieważnienie konkordatu widzieli w tym akcie tylko instrument w wewnętrznej polityce państwa. Nie chcieli zamknięcia na zawsze drogi do ewentualnego nowego porozumienia z Watykanem. Trzeba dodać, że niektórzy zachodni dziennikarze i dyplomaci nie mieli racji pisząc, iż zerwanie konkordatu nastąpiło z racji wyraźnego nacisku Moskwy. Bardziej realna wydaje się opinia, że to właśnie Moskwa, głównie przy pomocy Zygmunta Modzelewskiego, ambasadora RP w ZSRR, naciskała, by powstrzymać rozpalone głowy antyklerykałów, bynajmniej nie z racji przywiązania do szeroko rozumianej tolerancji religijnej, a raczej z większego doświadczenia i przebiegłości w prowadzeniu spraw takiego gatunku.

REKLAMA

Pomimo zerwania konkordatu, władze w pierwszych powojennych miesiącach generalnie nie przeszkadzały Kościołowi w jego działalności. Nie występowano przeciw przejmowaniu przez katolików świątyń protestanckich na Ziemiach Odzyskanych. Zdarzały się nawet przypadki, iż władze lokalne wspierały finansowo oddziały „Caritasu” czy też kupowały sprzęt liturgiczny. Istotne, z punktu widzenia interesów państwowych, było doprowadzenie do uporządkowania spraw kościelnych na terenach zachodnich i północnych kraju. W związku z tym zabezpieczano katolickie i protestanckie świątynie oraz kaplice, które narażone były na dewastację ze strony szabrowników. Ponadto określano granice administratur, dekanatów i parafii. Powoływano do życia urzędy kurialne oraz tworzono seminaria duchowne. Działania te spowodowały przyspieszenie procesu integracji tych ziem z resztą obszaru Polski. Początkowo w latach 1945–1946 władze lokalne były nastawione pozytywnie do współpracy z Kościołem. W ramach pomocy przekazywano mu nawet budynki na cele sakralne. Jednak po opublikowaniu ustaw z marca i września 1946 r., które regulowały status dóbr poniemieckich, okazało się, że kler nie otrzyma na własność poniemieckich, kościelnych gospodarstw rolnych. W przypadku tym nie chodziło, jak głosiła ówczesna propaganda, o latyfundia, a często o stosunkowo niewielkie, kilkuhektarowe majątki przylegające do świątyni i domu parafialnego. Taki stan prawny przetrwał na Ziemiach Zachodnich aż do początku lat siedemdziesiątych.

Wrocław – katedra na Ostrowie Tumskim (fot. Klearchos Kapoutsis na licencji Creative Commons Attribution 2.0 Generic)

Warunki stworzone Kościołowi w Polsce przez reżim komunistyczny ulegały stopniowemu pogorszeniu wraz z umacnianiem się władzy ludowej. Wobec takiego obrotu spraw papież podjął decyzję o przeniesieniu siedziby prymasa do Warszawy. Miało to na celu usadowienie kardynała Augusta Hlonda w miejscu, gdzie dzieją się rzeczy dla państwa najważniejsze i gdzie będzie mógł on skutecznie zabiegać o ułożenie stosunków Kościoła z władzą. I tak jak pisze Z. Zieliński: „unię personalną Gniezna i Poznania, istniejącą na mocy bulli De salute animarum z 1821 roku, rozwiązał Pius XII 4 marca 1946 roku, mianując Hlonda metropolitą warszawskim. Hlond zatrzymał przy tym gnieźnieńską stolicę prymasowską”. W tym samym miesiącu, tj. marcu 1946 roku, biskupem lubelskim został mianowany Stefan Wyszyński.

Jak widać przedstawiciele nowej władzy w Polsce w początkowym okresie po II wojnie światowej starali się działać w relacjach z Kościołem w taki sposób, aby winą, w przypadku ewentualnego sprzeciwu społeczeństwa, obarczyć tę właśnie instytucję. Zachowywano pozory współpracy i dialogu, jednak zamiary miano już z góry określone. Czy tak działa władza, która chce aby mówić i myśleć o niej jako o demokratycznej? Tu odpowiedź wydaje się jednoznaczna.

Bibliografia:

  • Cywiński Bohdan, Ogniem próbowane: z dziejów najnowszych Kościoła katolickiego w Europie Środkowo-Wschodniej, t. 2, „... i was prześladować będą”, Redakcja Wydawnictw KUL, Lublin 1990.
  • Dudek Antoni, Państwo i Kościół w Polsce 1945–1970, PiT, Kraków 1995.
  • Dudek Antoni, Gryz Ryszard, Komuniści i Kościół w Polsce 1945–1989, Znak, Kraków 2003.
  • Gruca Jerzy, Spór o konkordat, Oficyna Wydawniczo-Poligraficzna i Reklamowo-Handlowa „Adam”, Warszawa 1994.
  • Zieliński Zygmunt, Kościół w Polsce 1944–2002, Polwen, Radom 2003.
  • Żaryn Jan, Dzieje Kościoła katolickiego w Polsce 1944–1989, Neriton, Warszawa 2003.
  • Żaryn Jan, Kościół a władza w Polsce 1945 – 1950, DiG, Warszawa 1997.

Redakcja: Tomasz Leszkowicz

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Maciej Wierzchnicki
Doktorant na kierunku historia w Akademii Pomorskiej w Słupsku, nauczyciel historii.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone