1 Polska Samodzielna Brygada Spadochronowa i Operacja „Market Garden”

opublikowano: 2021-05-10 14:36
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Gen. Stanisław Sosabowski był prawdopodobnie najlepiej przygotowanym dowódcą podczas operacji „Market Garden”. Błędy Brytyjczyków doprowadziły jednak do porażki w Holandii. Zgodnie z sugestią Mongomery’ego odebrano Sosabowskiemu dowództwo i rozpoczęto nagonkę, której celem było obarczenie polskiego dowódcy odpowiedzialnością za niepowodzenia aliantów pod Arnhem.
REKLAMA

Ten tekst jest fragmentem książki Piotra Górki „Walki powietrzne w obrazach”.

Operacja „Market Garden” była jedną z większych akcji powietrznodesantowych przeprowadzonych w Europie podczas II wojny światowej. Tak odważny plan wyszedł ze sztabu gen. Bernarda Montgomery’ego, głównodowodzącego wojsk brytyjskich. Podstawowym założeniem było stworzenie bezpiecznego korytarza biegnącego przez Holandię, ominięcie linii Zygfryda, a na koniec uderzenie siłami brytyjskiego XXX Korpusu w samo serce Zagłębia Ruhry. Miało to spowodować paraliż III Rzeszy, a co za tym idzie, jej rychłą kapitulację. XXX Korpus miał atakować wąską drogą, groblą biegnącą przez poldery Holandii aż do granic III Rzeszy i w jej głąb. Przeprawy wodne przez rzeki i kanały miał zabezpieczyć desant wojsk powietrznodesantowych, które po zrzuceniu w miejscach przeznaczenia miały zdobyć wszystkie wyznaczone mosty i utrzymać je do momentu nadejścia jednostek pancernych korpusu. Należało opanować trzy główne mosty i kilka mniejszych przepraw.

STRACONE ZŁUDZENIA (mal. Piotr Górka, olej na płótnie 100x45 cm; prawa zastrzeżone)

Do wykonania tego zadania wyznaczono amerykańskie 82 i 101 Dywizję Powietrznodesantową i brytyjską 1 Dywizję Powietrznodesantową wraz z 1 Polską Samodzielną Brygadą Spadochronową, dowodzoną przez gen. Stanisława Sosabowskiego. Amerykanie z 82 Dywizji mieli objąć opieką most na rzece Waal, w pobliżu miejscowości Grave i Nijmegen. 101 dywizja, która miała skakać w rejonie Eindhoven i zabezpieczyć przeprawę na Kanale Wilhelminy w Son. Za główny i najważniejszy punkt operacji – most w Arnhem nad dolnym Renem – odpowiadali spadochroniarze brytyjscy i polscy. Z wielkim trudem w bardzo krótkim czasie zmobilizowano wszystkie dostępne środki transportu powietrznego, jednak nie posiadano wystarczającej liczby samolotów, by móc jednorazowo przerzucić ponad 35 tys. skoczków wraz z niezbędnym zaopatrzeniem. Podjęto więc tragiczną w skutkach decyzję, by dostarczyć ich do Holandii w kilku turach, co miało trwać parę dni. Okazało się to jednym z wielu błędów brytyjskiego sztabu. Polaków od samego początku prześladował pech. Nie dość, że brygada nie mogła skakać jako zwarta jednostka w tym samym czasie, to główną jej część zła pogoda zatrzymała w Anglii. Pierwsi Polacy, których zrzucono na pole bitwy, byli częścią dywizjonu przeciwpancernego (siedem armat). To oni wraz z Brytyjczykami z 1 Dywizji 18 września jako rzut szybowcowy zostali przetransportowani w rejon Arnhem. Dzień później w tej samej okolicy wylądowała reszta dywizjonu przeciwpancernego 1 SBS. W końcu, po długim i pełnym nerwów oczekiwaniu z powodu zalegającej mgły, reszta brygady wystartowała 21 września z lotnisk Spanhoe i Saltey w 114 maszynach. Jednak w trakcie lotu nastąpił incydent do tej pory niewyjaśniony. Nad morzem część wyprawy zawróciła do Anglii, podobno odwołana komunikatem radiowym. W sumie nad lądowisko w Driel dotarły 72 maszyny. Wspomniana część brygady, która wróciła, została przerzucona dwa dni później, 23 września, wylądowała w rejonie Grave i miała dołączyć do reszty 1 SBS.

REKLAMA

Pomysł na obraz poświęcony operacji „Market Garden” powstał tuż przed obchodami 65. rocznicy bitwy. Jest oczywiste, że zajmując się tym tematem, chciałem złożyć hołd wszystkim żołnierzom 1 SBS i jej dowódcy, gen. Stanisławowi Sosabowskiemu. Od dawna byłem pod wrażeniem profesjonalizmu polskich spadochroniarzy oraz ich niezasłużonej tragedii. Mimo ogromnego oddania i determinacji zostali całkowicie zapomniani na kilkadziesiąt lat, a nawet obciążeni odpowiedzialnością za fiasko całej operacji, choć to właśnie dzięki nim resztki brytyjskiej 1 dywizji mogły skutecznie i bezpiecznie wycofać się z rejonu walk. Polacy osłaniali odwrót Brytyjczyków na obu brzegach Renu. Wielu z nich przypłaciło to niewolą, przede wszystkim ci, którzy działali po stronie Oosdterbeek. Miałem namalować obraz dotyczący tematu, którego kompletnie nie znałem. Niewiele wiedziałem o specyfice rzemiosła spadochroniarskiego, chociaż byłem świeżo po lekturze wspaniałej książki George’a Cholewczyńskiego Rozdarty naród, która wywarła na mnie spore wrażenie. Jest to wspaniały opis zmagań polskiej brygady podczas wspomnianej operacji.

Postanowiłem nawiązać kontakt z George’em i skorzystać z jego pomocy. Podszedł do moich planów bardzo entuzjastycznie. Szybko przedstawił mnie mieszkającemu także w Krakowie Grzegorzowi Zającowi. Grzesiek, z zawodu lekarz, jest wielkim miłośnikiem, entuzjastą i praktykiem spadochroniarstwa. Już wtedy mógł się pochwalić trzema skokami w pełnym rynsztunku bojowym z lat czterdziestych z równie zabytkowego douglasa C-47 – takiego samego jak te, z których Polacy skakali nad Driel we wrześniu 1944 r. Systematycznie wprowadzał mnie w tajniki polskiej szkoły spadochronowej. Powoli budowaliśmy zarys przyszłego obrazu. Polaków zrzucano z bardzo małej wysokości, 100–150 m nad celem. Doskonale znaliśmy miejsce zrzutu. Były to płaskie, rozległe wrzosowiska otoczone sadami owocowymi. Aby jak najdokładniej oddać pejzaż, trzeba było skorzystać z dokumentacji z okresu wojny. Z Holandii otrzymałem plany i kilka archiwalnych zdjęć miejsca, gdzie 21 września 1944 r. lądowała 1 SBS. Powoli wszystko się wyjaśniało – wreszcie mogłem oprzeć się na konkretach. Wiedziałem już, jak obraz ma wyglądać.

REKLAMA

Samoloty nadlatywały trójkami i to było podstawą całego układu. Każda z nich leciała w szyku litery V – środkowy samolot względem dwóch lecących nieco z tyłu i po jego obu bokach był wysunięty do przodu o całą swoją długość. Szerokość całej formacji tworzyły trzy takie grupy, ustawione względem siebie bardzo podobnie jak podstawowa trójka maszyn – środkowe trzy samoloty przed dwiema pozostałymi trójkami. Składający się z dziewięciu samolotów zespół tworzył jedną formację – jakby ławę, za którą, nieco wyżej, podążała druga grupa. Za nią leciały kolejne – zawsze z lekkim przewyższeniem względem poprzednich. Dysponowałem planem skrajnego pasa zrzutowiska, więc zdecydowałem się pokazać zewnętrzną część wyprawy, która z dużym prawdopodobieństwem właśnie w tym miejscu dokonywała zrzutu. Polaków transportowano w douglasach C-47, skonstruowanych i wykonanych przez Amerykanów. Był to prawdziwy wół roboczy armii Stanów Zjednoczonych, przewożący wszystko, co było potrzebne na polu walki. Maszynami kierowali piloci z 315 Grupy Transportowców Wojskowych USAF, którzy dokonywali cudów, zrzucając Polaków mimo gęstego ognia przeciwlotniczego.

WPROST DO PIEKŁA (mal. Piotr Górka, olej na płótnie 110x72 cm; prawa zastrzeżone)

Niemcy od początku operacji prowadzili nasłuch brytyjskiej korespondencji radiowej. Oczekiwali Polaków o czternastej, ale przybycie 1 SBS opóźniało się i tuż przed zrzutem Niemcy wycofali swoje główne siły przeciwlotnicze, wchodzące w skład 9 Dywizji Pancernej SS. Pozostały tylko jednostki zabezpieczające odwrót. Mimo to moment lądowania wrył się w pamięć spadochroniarzy. „Przed nami była wielka ściana ognia i stali”– stwierdził Jerzy Dyrda, adiutant Sosabowskiego. Wyskoczył on z samolotu o numerze 100 (by ułatwić spadochroniarzom i lotnikom identyfikację poszczególnych maszyn, ich numery zapisywano kredą przy drzwiach i na dziobie).Ze względu na bezpieczeństwo skoczków samoloty musiały w trakcie zrzutu redukować prędkość do minimalnej bezpiecznej (ok. 150 km/h), jednocześnie utrzymując całą formację w dyscyplinie i porządku. Pod taką nawałą ognia było to zadanie niezwykle trudne. Co najgorsze, powolne, nieuzbrojone maszyny stawały się łatwym celem. Jednak polscy spadochroniarze wystawili amerykańskim załogom najwyższą możliwą ocenę. W swojej książce George Cholewczyński napisał: „Wszelkie wątpliwości, jakie mieli Polacy co do swoich amerykańskich sojuszników, co do ich rzekomego braku odpowiedzialności i powagi, rozwiały się, gdy zobaczyli, jak piloci utrzymują zwarty szyk, wlatując w ciężki niemiecki ogień przeciwlotniczy. Był to najlepszy skok, jaki wykonała brygada, o czym świadczył fakt, że Polacy tak szybko dotarli do wyznaczonych punktów zbornych. A widok dwóch płonących samolotów, wciąż utrzymujących szyk, aby dać spadochroniarzom szansę wyskoczyć, wyrył się na zawsze w pamięci tych, którzy to widzieli…”.

REKLAMA

Dzięki nieocenionej pomocy George’a nawiązałem kontakt z pilotem 310 Dywizjonu, jednym z tych, którzy 21 września 1944 r. zrzucali Polaków. Richard Ford, bo tak nazywa się ten odważny człowiek, napisał: „Byłem bardzo wzruszony widokiem obrazu autorstwa Piotra Górki Straight to Hell, ponieważ byłem pierwszym pilotem pierwszej C-47. Bez osłony myśliwskiej w tej misji byliśmy bezbronnym celem dla skoncentrowanego ognia niemieckiej artylerii przeciwlotniczej, broni automatycznej i ognia małokalibrowego, podczas gdy przelatywaliśmy zaledwie czterysta stóp ponad pozycjami obronnymi dwóch dywizji pancernych. Nasi skoczkowie powoli wykonywali skoki i byliśmy zmuszeni utrzymywać wysokość, lecąc prosto przed siebie, kiedy inny samolot wykonał raptowny unik i znurkował, wchodząc w zakręt pod nami”.

Każdy samolot oprócz osiemnastu skoczków brał zasobniki z zaopatrzeniem, podwieszane pod kadłubem i zrzucane w pierwszej kolejności. Kolor spadochronów zasobników zależał od ich zawartości, np. te z uzbrojeniem i amunicją były czerwone, z wodą i żywnością niebieskie, ze środkami łączności żółte, a z artykułami medycznymi białe. Polacy mieli się połączyć z walczącą na drugim brzegu rzeki brytyjską 1 Dywizją, a przeprawić się za pomocą promu zacumowanego na Renie. Niestety, założenia Brytyjczyków bardzo szybko okazały się błędne, a prom nie stał już w wyznaczonym miejscu. Dysponując zaledwie kilkoma gumowymi pontonami i paroma łódkami (na drugi dzień dostarczonymi przez Brytyjczyków), polscy spadochroniarze dwa razy próbowali się przeprawić pod osłoną nocy. Pod silnym ogniem niemieckim ponieśli jednak ciężkie straty. Zaledwie około dwustu spadochroniarzy dostało się na drugą stronę rzeki. Reszta w okrążeniu uwikłała się w ciężkie walki z oddziałami niemieckimi.

26 września operacja „Market Garden” została zakończona. Jej koszty okazały się bardzo wysokie – z ogólnej liczby

REKLAMA

10 005 spadochroniarzy, którzy walczyli w ścisłym rejonie Arnhem, zginęło lub dostało się do niewoli 7872. Brytyjska elitarna 1 Dywizja właściwie przestała istnieć, a Polska brygada straciła prawie 23 proc. stanu osobowego.

Nad 1 SBS i jej dowódcą zaczęły się zbierać czarne chmury. Po akcji oficerowie brytyjscy słali raporty obciążające Polaków winą za fiasko. Już podczas wspólnej odprawy, która odbyła się 24 września w Valburgu, atmosfera była bardzo ciężka. We wspomnieniach Jerzy Dyrda opisał, jak Sosabowski przekonywał obecnych na odprawie oficerów brytyjskich, że próba sforsowania rzeki przez siły XXX Korpusu oraz 1 SBS może odwrócić wynik bitwy, ale nikt nie chciał już go słuchać. Dyrda uznał to spotkanie za demonstrację arogancji, buty i niespotykanego braku szacunku dla polskiego generała. W połowie października 1944 r., zgodnie z sugestią Mongomery’ego, Sosabowski został pozbawiony dowództwa nad brygadą. Brytyjczycy potrzebowali kozła ofiarnego. Wybrano obcokrajowca, Polaka. Dyrda relacjonował: „Zamierzali wyprowadzić Sosabowskiego z równowagi i następnie sprowokować go do odmowy wykonania rozkazu, co oznaczałoby zerwanie odprawy”, a przecież niepokorny generał miał rację. Było to zaledwie preludium akcji obarczania Polaków odpowiedzialnością.

Gen. Stanisław Sosabowski i gen. Frederick Browning

Już w październiku rozpoczęła się nagonka na Sosabowskiego i jego żołnierzy. Naciski okazały się tak mocne, że naczelny dowódca WP na wychodźstwie uległ Brytyjczykom. Generał pisemnie odwołał się do prezydenta RP, ale bez skutku – Władysław Raczkiewicz nie próbował nawet wyjaśnić sytuacji ani bronić Sosabowskiego, oficera tak zasłużonego dla sprawy polskiej. Rozkazem z 27 grudnia 1944 r. 1 SBS została odebrana jej twórcy i dowódcy, a Sosabowskiego mianowano inspektorem jednostek etapowych i wartowniczych. Za bitwę pod Arnhem odznaczono go tylko Krzyżem Walecznych. Tak skończyła się kariera doskonałego stratega, niezwykle doświadczonego odważnego i bezkompromisowego dowódcy. Bez wątpienia był on najwybitniejszym dowódcą wysokiego szczebla spośród tych, którzy brali udział w operacji, i gdyby jego plan zrealizowania przeprawy siłami XXX Korpusu i 1 SBS przez dolny Ren został wdrożony, akcję dałoby się jeszcze uratować. Czarę goryczy przelała decyzja polskiego rządu na wychodźstwie nadania jednego z najwyższych polskich odznaczeń Polonia Restituta, które za operację Market Garden otrzymał gen. Browing. 11 grudnia 1946 r. królowa Holandii Wilhelmina wyraziła wolę nadania dziesięciu polskim żołnierzom i 1 SBS wysokich odznaczeń wojskowych, ale nie doszło do tego w wyniku nacisków brytyjskich.

REKLAMA

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Piotra Górki „Walki powietrzne w obrazach” bezpośrednio pod tym linkiem!

Piotr Górka
„Walki powietrzne w obrazach”
cena:
Wydawca:
Instytut Pamięci Narodowej
Rok wydania:
2020
Okładka:
twarda
Liczba stron:
172
ISBN:
978-83-8098-329-8
EAN:
9788380983298

Ten tekst jest fragmentem książki Piotra Górki „Walki powietrzne w obrazach”.

Od pierwszych dni po zakończeniu wojny o prawdę upominała się Holenderka Cory Baltussen, naoczny świadek zmagań polskich spadochroniarzy. To ona pierwsza dotarła do Polaków i zaproponowała swoją pomoc jako pielęgniarka i tłumacz. Pierwsza ze strony holenderskiej rozmawiała z Sosabowskim. Kilka dni wspólnie spędzonych z Polakami wywarło na niej tak ogromne wrażenie, że do końca życia heroicznie walczyła o należną im sprawiedliwość. Trzeba było czekać długich sześćdziesiąt lat, by naszym rodakom zwrócono honor.

31 maja 2006 r. w Hadze, w imieniu królowej i z jej udziałem, brygadzie i dowódcy nadano najwyższe odznaczenia. Królowa Beatrix osobiście uhonorowała sztandar 1 SBS Orderem Wojskowym Wilhelma, a Sosabowskiemu pośmiertnie nadała Order Brązowego Lwa, przyznawany za odwagę w boju. W ten sposób po kilkudziesięciu latach wysiłków jednej kobiety starcie o pamięć Polaków walczących w operacji „Market Garden” dobiegło końca. W 2009 r., jak co roku, w Arnhem hucznie obchodzono rocznicę bitwy. Spotkały się rzesze sympatyków spadochroniarstwa, weteranów walk, dawnych spadochroniarzy, członków grup rekonstrukcyjnych, miłośników historii. Podobnie jak w gorących dniach września 1944 r. okoliczne drogi wypełniły się sprzętem wojskowym i ludźmi w rynsztunku spadochroniarzy amerykańskich, brytyjskich i polskich. Wszystko to, by oddać hołd tym, którzy wiele lat wcześniej mieli odwagę podjąć tak niebezpieczne wyzwanie. Tradycyjnie przez kilka dni odbywały się pokazowe skoki, m.in. z brytyjskiej grupy dawnych spadochroniarzy „Pathfinder”. Jej dowódca Roy Mobsby wpadł na pomysł, że skoczy z reprodukcją mojego obrazu nad miejscem, gdzie 65 lat temu lądowała 1 Polska Samodzielna Brygada Spadochronowa.

Gen. Kazimierz Sosnkowski dokonuje przeglądu żołnierzy 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej. Po prawej płk Stanisław Sosabowski (fot. CAW)

Kilka lat później, wspominając to wydarzenie, napisał: „Piotr pracował przez trzy noce, aby zakończyć ten obraz na czas naszego skoku pod Driel w ramach jubileuszu Arnhem. Skoczyłem z kopią przytroczoną do uprzęży. Gdy wylądowałem i trzymałem go, porównując z charakterystyką rzeki i okolic, moi skoczkowie skupieni wokół mnie przyglądali się i wszyscy zgodzili się, że jest wyśmienicie. Dostałem gęsiej skórki na myśl, że stoimy teraz w środku cichego pola w otoczeniu krów, słuchając śpiewu ptaków, gdy obraz pokazuje zorganizowany chaos, który kiedyś dział się nad naszymi głowami i na ziemi wokół nas. Ja i moi spadochroniarze oddaliśmy ten skok w hołdzie dla ofiary, którą ponieśli ci dzielni mężczyźni, wykonując go wiele lat temu, aby przynieść pokój Europie. Brawo, Piotr. Genialne dzieło sztuki”.

REKLAMA

1 Polska Samodzielna Brygada Spadochronowa

Polskie i brytyjskie jednostki powietrznodesantowe powstały równocześnie – na przełomie września i października 1941 r. 1 Samodzielna Brygada Spadochronowa była oczkiem w głowie polskiego naczelnego dowództwa. Utworzona z myślą, że pierwsza przyjdzie z pomocą ogólnokrajowemu powstaniu, stanowiła prawdziwą elitę polskiego wojska na Zachodzie. Żołnierze – poddani morderczemu szkoleniu, mający wysokie morale i determinację, aby walczyć o swoją ojczyznę – byli wzorem dla każdej armii. Dlatego stali się łakomym kąskiem i w brytyjskim dowództwie szybko zwrócono na nich uwagę.

Już w 1943 r. Brytyjczycy zaproponowali stronie polskiej, że przejmą formację pod swoje dowództwo, jednak spotkali się z kategoryczną odmową. W tej sytuacji próbowali przechwycić brygadę inaczej, co ostatecznie skutkowało złożeniem przez gen. Browninga (dowódcę brytyjskich wojsk powietrznodesantowych) oferty, zgodnie z którą gen. Sosabowski miał sformować polsko-brytyjską dywizję powietrznodesantową i objąć nad nią dowództwo. Oznaczało to wielkie wyróżnienie Polaka jako wybitnego dowódcy. Byłaby to rzecz bez precedensu – utworzenie mieszanej jednostki pod komendą Polaka i oddanie brytyjskich żołnierzy pod bezpośrednie dowództwo cudzoziemca. Nie zdarzyło się to ani przedtem, ani później. Sosabowski odmówił, chcąc utrzymać niezależność i pamiętając o przeznaczeniu swojej brygady. Bardzo ochłodziło to jego stosunki z gen. Browningiem, wpłynęło negatywnie na współpracę między sojuszniczymi formacjami. Od tej pory jednak Brytyjczycy systematycznie naciskali na polskie dowództwo naczelne, by polską brygadę oddać pod brytyjską komendę.

Po długotrwałych negocjacjach, naciskach, a wręcz szantażu ze strony głównodowodzących armią brytyjską (w szczególności Montgomery’ego) Polacy skapitulowali. Brytyjczycy, mając nareszcie brygadę w ręku, nie zgodzili się nawet symbolicznie wesprzeć powstania warszawskiego przez zrzucenie chociażby jednej kompanii spadochronowej. Żołnierze przyjęli to z wielką goryczą. Na znak protestu brygada 13 sierpnia 1944 r. odmówiła przyjęcia posiłków. Dowódcy, solidaryzując się ze swoimi żołnierzami, nie zastosowali kar dyscyplinarnych.

REKLAMA
Bernard Law Montgomery

Rys historyczny

Polska była jednym z pierwszych krajów, które opracowały program spadochroniarstwa wojskowego. Już w 1922 r. zaczęto wykonywać skoki spadochronowe z samolotów. W 1937 r. odbył się premierowy pokaz desantu spadochronowego, a rok później powstały zalążki grupy dywersyjnej, zrzuconej podczas manewrów na Wołyniu. W 1940 r. we Francji rozwijano koncepcje zrzutu spadochroniarzy nad Polską.

W Anglii Polacy wdrożyli ideę inż. Jerzego Koziołka, który już w 1936 r., pierwszy na świecie, wymyślił i opracował wieżę bardzo ułatwiającą szkolenie spadochroniarzy. W 1939 r. w Polsce było ich już siedemnaście. W bazie szkolenia polskich skoczków w Largo wybudowano kopię tej konstrukcji. Była to pierwsza wieża spadochronowa w Zjednoczonym Królestwie. Wcześniej Brytyjczycy nie znali tego rozwiązania. Wielkie zasługi dla światowej szkoły spadochroniarstwa mają Jerzy Górecki i Julian Gębołyś. Ten drugi opracował system pociągania za taśmy tak, aby przez wpływ na kształt czaszy móc sterować spadochronem. Metodę tę szybko przejęli Brytyjczycy, później Amerykanie, a z czasem stała się ona znana jako polska technika spadochronowa.

Polacy wnieśli też duży wkład w opracowanie nowej techniki lądowania – wprowadzili przewrót, co zdecydowanie ograniczyło liczbę ciężkich kontuzji w jednostkach amerykańskich i brytyjskich. Jednym z twórców sukcesów brygady był Ludomir Mazurek, przedwojenny profesor Akademii Wychowania Fizycznego w Krakowie. Stworzył on koncepcję przygotowania fizycznego, dzięki któremu straty podczas ćwiczeń były najniższe ze wszystkich jednostek powietrznodesantowych stacjonujących w Wielkiej Brytanii. To dzięki jego pracy wielu starszych wiekiem żołnierzy i oficerów, z dowódcą brygady na czele, mogło z sukcesem oddać skok bojowy podczas operacji „Market Garden”.

Polacy w trenowaniu spadochroniarzy mieli duże osiągnięcia – czerpali z nich Brytyjczycy, którzy pod Manchesterem wybudowali tor przeszkód wzorowany na małpim gaju, a w celu podniesienia poziomu szkolenia zatrudniali naszych instruktorów. Już po wojnie wielu polskich spadochroniarzy kontynuowało służbę w jednostkach spadochronowych Francji, Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, przenosząc polskie rozwiązania szkoleniowe na nowy grunt.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Piotra Górki „Walki powietrzne w obrazach” bezpośrednio pod tym linkiem!

Piotr Górka
„Walki powietrzne w obrazach”
cena:
Wydawca:
Instytut Pamięci Narodowej
Rok wydania:
2020
Okładka:
twarda
Liczba stron:
172
ISBN:
978-83-8098-329-8
EAN:
9788380983298
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Piotr Górka
Z wykształcenia grafik, jeden z najbardziej rozpoznawalnych polskich artystów zajmujących się tematyką lotnictwa. Maluje obrazy olejne, na których przedstawia głównie historię Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie podczas II wojny światowej. Jego dzieła były prezentowane na wielu wystawach polskich i zagranicznych. Są również ozdobą wielu prywatnych kolekcji.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone