Bolesław Bierut - śmierć satrapy

opublikowano: 2017-11-24 17:00— aktualizowano: 2020-03-14 09:08
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Bolesław Bierut - „polski Stalin”. Choć był jednym z większych zbrodniarzy w polskich dziejach, wielu Polaków płakało po jego śmierci. Dlaczego?
REKLAMA

Bolesław Bierut - jak reagowano po jego śmierci?

Bolesław Bierut – przywódca stalinowskiej Polski

Koniec tej historii nastąpił 12 marca 1956 roku o godzinie 23.35.

Kiedy nazajutrz rano ogłaszano wieść o śmierci Bolesława Bieruta, w krakowskiej Drukarni Narodowej jeden z robotników doznał zawału serca. W knajpie w Proszowicach trzech rolników zrezygnowało z picia wódki. Na Dolnym Śląsku w najbliższych dniach 2780 osób postanowiło wstąpić do partii. Kobiety w powiecie suskim klękały w sklepach i odmawiały „Wieczne odpoczywanie”. W okolicach Gostynia do członków PZPR z informacją o śmierci Bieruta dzwonił miejscowy ksiądz.

Śmierć Bieruta była wielkim zaskoczeniem. Aby o niej poinformować, opóźniono druk porannych gazet. W Archiwum Akt Nowych można znaleźć redagowaną informację o zgonie prezydenta wraz z poczynionymi zmianami: „Zakończył swe życie wielki [skreślono: »wierny«] syn narodu polskiego, który wszystkie swe siły oddał sprawie umocnienia niepodległości narodowej, sprawie zjednoczenia wszystkich patriotów do [skreślono: »wokół«] walki o utrwalenie pokoju i zbudowanie socjalizmu”.

Bolesław Bierut zmarł w Moskwie. Prasa donosiła, że w ostatnią drogę ze stolicy Związku Radzieckiego wyruszył z sali, w której trzydzieści lat wcześniej żegnano innego polskiego rewolucjonistę Feliksa Dzierżyńskiego, twórcę sowieckiej policji politycznej. Trumna przyleciała na Okęcie, a stamtąd ulicami Żwirki i Wigury, Raszyńską i Alejami Jerozolimskimi przejechała do najważniejszego wówczas w Polsce gmachu – siedziby Komitetu Centralnego, który mieścił się przy skrzyżowaniu Nowego Światu i Alei Jerozolimskich.

Polacy pielgrzymowali do trumny. Zwłoki Bieruta wystawiono na publiczny widok w środę, 14 marca w godzinach od 17.00 do 23.00 oraz w czwartek, 15 marca pomiędzy godziną 8.00 a 23.00. Powiadano, że ustawiła się do nich największa w dziejach Polski Ludowej kolejka.

Kieszonkowe wydanie statutu PZPR (fot. Jacek Halicki, opublikowano na licencji Creative Commons Attribution 3.0 Unported).

„Wczoraj chodziło się jeszcze tak, jak zalecał megafon, przez park ku Książęcej – opisywała »Trybuna Ludu« nadciągające tłumy. – Dzisiaj, w czwartek, wszyscy już wiedzą, że aby dostać się, trzeba stanąć 2 kilometry dalej na Solcu pod wiaduktem”. Gazeta relacjonowała, że nikt się nie spodziewał wejść do gmachu wcześniej niż za trzy godziny. Niektórzy nawet zakładali, że postoją pięć, sześć godzin. Ale stali nieustępliwe. Gdy padał deszcz. Gdy padał śnieg. Gdy pod nogami roztapiał się w kałuże. Stali, gdy w nocy chwytał mróz. Prasa uwznioślała uciążliwości, które pokonywali ludzie pragnący pożegnać Bieruta. Jedna z oczekujących kobiet zwierzała się, że jej syn poprzedniego wieczoru wracał do domu tramwajem numer 9. Motorniczy zatrzymał się na rogu Nowego Światu, mówiąc: „Jutro mam służbę cały dzień. Poczekajcie na mnie chwilę, może mi się uda pożegnać towarzysza Bieruta”. Pielgrzymi przepuścili go poza kolejką.

REKLAMA

Polacy, według gazet, nagle stali się inni. „W tych ciężkich chwilach ludzie zrobili się jacyś życzliwsi, bardziej wyrozumiali” – opowiadała anonimowa kobieta.

Mimo późnych godzin do trumny pielgrzymowały matki z dziećmi na rękach. Za mostem Poniatowskiego ustawiły się rzędem wiejskie furmanki. Podwarszawscy chłopi przyjechali ostatni raz zobaczyć prezydenta.

Bieruta zamierzano uwiecznić w szczególny sposób. Jakiś czas po pogrzebie planowano przeniesienie zwłoki do panteonu działaczy rewolucyjnych, który miał powstać na stokach Cytadeli. Bierutowi towarzyszyliby w tym miejscu Julian Marchlewski, Marceli Nowotko i Karol Świerczewski. Pomysłu na panteon nigdy jednak nie zrealizowano, bo ze śmiercią Bieruta w Polsce ostatecznie umarł stalinizm. Bieruta nawet nie zabalsamowano, jak wcześniej czyniono – wzorem Lenina – z ważniejszymi zagranicznymi przywódcami komunistycznymi.

Zgon Bieruta był dla Polaków wielkim zaskoczeniem dlatego, że w prasie nie informowano o jego pogarszającym się stanie zdrowia. Nigdy zresztą nie pisano o dolegliwościach szefów partii komunistycznych. Byli wiecznie nieomylni i wiecznie zdrowi. Inaczej traktowano przywódców po drugiej stronie żelaznej kurtyny. Polskie gazety opisywały dość szczegółowo zdrowotne przypadłości Eisenhowera czy papieża.

Citroën Traction Avant, popularny samochód stalinowskiego Ministerstwa Bezpieczeństwa (fot. Crochet.david Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0.)

W tajnych dokumentach odnotowano nastroje społeczne z tamtych dni: „Wiadomość o nagłym zgonie Tow. Bieruta spowodowała przygnębienie […]. Wyrazem ubolewania i przygnębienia były wypowiedzi np.:

– St. sierż Żuk (robot. PZPR) – jestem bardzo ciekawy, czemu radio nie podało komunikatu wcześniej, przecież radio moskiewskie podawało ten komunikat o godz. 6 rano.

– Szer. Hanielusz Bronisław (chłop. czł. ZMP) – czemu prasa i radio nie podawało nic o chorobie Tow. Bieruta, powinni byli podać do wiadomości, jak tylko źle się czuł, bo jak Eisenhower zachorował, to prasa nasza podała, a o chorobie Tow. Bieruta to nie.

Trzeba stwierdzić, że najbardziej kadrę i szeregowych nurtowało to, dlaczego nie podano żadnego komunikatu o chorobie Tow. Bieruta, co z kolei nasuwało pewne wątpliwości co do zgonu”.

Telefonogramy do gabinetu przewodniczącego Komitetu do spraw Bezpieczeństwa Publicznego w Warszawie informowały zaś: „adwokat tomicki Wincenty, b. działacz podziemia, w rozmowie prowadzonej z adwokatem łopateckim na temat śmierci tow. bieruta powiedział, że to coś nie w porządku, że który tylko pojedzie do moskwy, to zaraz umiera”.

REKLAMA

Ale nie wszyscy płakali po Bierucie.

Tekst jest fragmentem książki Piotra Lipińskiego „Bierut. Kiedy partia była bogiem”:

Piotr Lipiński
„Bierut. Kiedy partia była bogiem”
cena:
39,90 zł
Wydawca:
Czarne
Okładka:
twarda
Liczba stron:
272
Seria:
wydawnicza: Reportaż
Data i miejsce wydania:
1
Premiera:
22 listopada 2017
Format:
133 mm × 215 mm
ISBN:
978-83-8049-597-5
Prezydent RP i I sekretarz KC PZPR Bolesław Bierut, „polski Stalin” (domena publiczna).

Jako że zmarł on, jak Stalin, i w marcu, i w Moskwie, Maria Dąbrowska zapisała w Dziennikach powojennych: „Trzeba rzadkiej wierności sługi, aby umrzeć w tym samym miejscu i miesiącu, co jego pan. Łza żadna po tym człowieku z polskich oczy nie spłynie”.

Notowała też, że wyjątkowo tylko czyjaś śmierć wywołuje tyle anegdot i dowcipów. Ludzie kpili, że po śmierci Stalina Katowice przechrzczono na Stalinogród, a teraz, po zgonie Bieruta, Sowieci postanowili się odwdzięczyć, nazywając Moskwę – Często-Chowa. Dąbrowska słyszała również rymowanki, na przykład: „ta grypa to lipa, to zapalenie płuc to puc, a ten zawał to kawał”.

Niektórzy spośród sześćdziesięciu tysięcy ludzi, którzy przedefilowali przed trumną Bieruta, znaleźli się tam wbrew własnej woli. Karol Estreicher junior zanotował pod datą 12 marca 1956 roku: „Nagle dzienniki przyniosły niesłychaną wiadomość o śmierci Bieruta w Moskwie. Zaraz na ulicy usłyszałem »pojechał w futerku, a wrócił w kuferku«. Nikt nie wierzy, żeby śmierć Bieruta była naturalna. Żalu u ludzi nie zauważyłem – raczej ciekawość, kto przyjdzie po Bierucie”.

Dzień później dodawał, że zatrzymano go w Warszawie, aby jako prezes krakowskiego Frontu Narodowego udał się do Domu Partii i odstał minutę przy zwłokach Bieruta.

Bolesław Bierut wyglądał jak figura z wosku. Wokół tłoczyły się zaciekawione tłumy.

„Myślę, że koniec Bieruta był taki, na jaki zasłużył – napisał Karol Estreicher junior – Wysługiwał się Rosji. Był agentem rosyjskiej policji, nie chronił Polski, lecz posłusznie robił, co mu kazano. Kazano umrzeć – umarł”.

Plan uroczystości pogrzebowych przewidywał umieszczenie delegacji ZSRR w Belwederze (odręczny dopisek na maszynopisie: „sprawdzić, czy się cała zmieści”), przedstawicieli Chin w pałacu Myślewickim, Czechosłowacji w pałacyku przy Foksal. W hotelu Bristol mieli się zmieścić wysłannicy Finlandii, Holandii, Luksemburga, Wietnamu i siedmiu innych krajów. Łącznie – dwadzieścia cztery delegacje, około sześćdziesięciu osób. Proponowano, aby ze względu na niesprzyjającą pogodę (mroźny wiatr) i długą trasę (z przesadą wyliczono: ponad osiem kilometrów) z konduktu wyłączyć pięćdziesięcio-, sześćdziesięciolatków – Chruszczowa, Novotnego oraz Ibárruri – i przewieźć ich autem na cmentarz Powązkowski.

REKLAMA
Pałac Kultury i Nauki w Warszawie (fot. Sempoo)

„Trybuna Ludu” relację z pogrzebu zamieściła pod tytułem ciągnącym się na szerokość pierwszej strony: Cała Polska niosła na swych ramionach trumnę Bolesława Bieruta.

O godzinie 7.00 rano 16 marca ostatni Polacy pokłonili się przed katafalkiem, a zwłoki przełożono do trumny metalowej. O godzinie 11.00 w całej Polsce zawyły syreny i ustał ruch uliczny na trzy minuty. Wtedy czarną metalową trumnę wyniesiono z gmachu Komitetu Centralnego. Kondukt wyruszył na plac pod Pałacem Kultury i Nauki według porządku: sztandar Komitetu Centralnego, sztandar Komitetu Wojewódzkiego, sztandary stronnictw, wieńce, orkiestra wojskowa („podwójna dla zmiany”), sześć kompanii wojska w galowym stroju. Na końcu na poduszkach poniesiono odznaczenia i ordery Bieruta.

Uliczne latarnie udekorowano flagami z krepą. Trumnę wieziono na lawecie zaprzężonej w sześć koni. Po dotarciu na plac trumnę zdjęli towarzyszący jej podczas przemarszu generałowie. Złożyli na czerwonym katafalku. Przykryto ją biało-czerwoną flagą.

Do placu Defilad kondukt kroczył około czterdziestu pięciu minut.

Wiec rozpoczął się równo w południe. „O godz. 12 ustała praca. Na zwolnionych obrotach pracowały tylko niezbędne agregaty” – pisała „Trybuna Ludu”.

Aleksander Zawadzki, przewodniczący Rady Państwa, przemówił: „Umarł Bolesław Bierut, ale żyje zwarta jak monolit nasza partia”.

Józef Cyrankiewicz, premier: „Nie rozstaniemy się z Nim, gdy w dalszym ciągu będziemy umacniać leninowskie zasady życia partyjnego – współodpowiedzialność wszystkich za partię, gdy umacniać będziemy nasz Front Narodowy”.

Nikita Chruszczow, przywódca ZSRR: „Całą jego ofiarną działalność opromieniała jasnym światłem nieśmiertelna nauka marksizmu-leninizmu; niewzruszona wierność tej nauce i wysoka pryncypialność były głównymi cechami Bolesława Bieruta”.

Nikita Chruszczow w maju 1961 roku (fot. domena publiczna)

Po wiecu kondukt poszedł Marszałkowską, placem Dzierżyńskiego (dziś plac Bankowy), Nowotki (obecnie Andersa), Mickiewicza do placu Komuny Paryskiej (teraz plac Wilsona), a stamtąd ulicami Krasińskiego i Powązkowską na cmentarz Powązkowski. Czas przemarszu – trzy godziny.

W pogrzebie uczestniczyły setki tysięcy osób. Na trasie „zabezpieczono” kioski z napojami. Wokół cmentarza zgromadzono autobusy i trzysta ciężarówek do rozwiezienia ludzi po uroczystościach.

REKLAMA

Maria Dąbrowska pisała o tłumach, które żegnały Bieruta: „Możliwe, że śmierć wyzwala w naszym narodzie wspaniałomyślne uczucia, możliwe, że Bierut umiał sobie zaskarbić względy tzw. szarego człowieka (o czym się, owszem, słychiwało), a możliwe, że to tylko pęd sensacji, a nawet chęć zobaczenia go wreszcie umarłym, i to w tajemniczych okolicznościach”.

Tekst jest fragmentem książki Piotra Lipińskiego „Bierut. Kiedy partia była bogiem”:

Piotr Lipiński
„Bierut. Kiedy partia była bogiem”
cena:
39,90 zł
Wydawca:
Czarne
Okładka:
twarda
Liczba stron:
272
Seria:
wydawnicza: Reportaż
Data i miejsce wydania:
1
Premiera:
22 listopada 2017
Format:
133 mm × 215 mm
ISBN:
978-83-8049-597-5
Józef Cyrankiewicz

– Ten pogrzeb wywołał, mimo całego okresu stalinowskiego, autentyczne poruszenie – opowiadał mi jeden z dawnych komunistów Artur Starewicz, który wówczas pełnił funkcję kierownika Wydziału Propagandy Masowej KC, a ze względu na potężne wpływy zwano go Carewiczem. – Tego nie reżyserowano. Wystawiono katafalk, przed którym przemaszerowały tłumy. Wśród prostych ludzi pojawiły się emocje, współczucie.

– Pogrzeb Bieruta to był element opowieści o dobrym carze – twierdził z kolei historyk Andrzej Friszke. – Umiera car, to zawsze jest źle.

W Warszawie tego dnia nie pracowano. Reszta Polski zatrzymała pracę na czas wiecu, transmitowanego przez radio. Ludzie gromadzili się przy głośnikach radiowęzłowych.

O godzinie 13.00 zabiły dzwony.

W sprawie dzwonów porozumiały się partia i Kościół. 14 marca biskup Zygmunt Choromański, sekretarz Episkopatu, oficjalnie zapytał, czy władza ludowa nie ma zleceń w sprawie bicia w dzwony. A jeśli tak, to kiedy i o której godzinie. Partia zaleciła, aby uderzono w nie w chwili, kiedy trumna wyruszy spod Pałacu Kultury w ostatnią drogę na cmentarz Powązkowski. Podobne wskazówki wydano trzy lata wcześniej po śmierci Stalina. Podporządkowała im się większość parafii.

Partia powstrzymała się jednak od zamawiania mszy za duszę zmarłego. W dokumentach jedynie odnotowano, że w tej sprawie należy pozostawić dowolność proboszczom.

W marcu 1956 roku Stefan Wyszyński ciągle był internowany w klasztorze w Komańczy. 13 marca – po nocy, gdy zmarł Bierut – prymas napisał w dzienniku: „Obudziłem się przed piątą minut dwadzieścia, dręczony snem… Może nie warto o snach pisać, ale ten, który miałem – wyjątkowo zapiszę. – W widzeniu sennym opuszczałem jakiś wielki gmach, po uciążliwej konferencji z Bolesławem Bierutem. Pożegnaliśmy się w hallu. Wychodziłem już, gdy przyłączył się do mnie p. Bierut, z wyraźnym zamiarem towarzyszenia mi. Byłem tym skrępowany, dręczyło mnie wrażenie, co ludzie pomyślą, widząc nas wspólnie na ulicy. Szliśmy długą ulicą, jakby Alejami Racławickimi w kierunku Krakowskiego Przedmieścia w Lublinie.

REKLAMA
Aleksander Zawadzki, przewodniczący Rady Państwa PRL w latach 1952-1964 (domena publiczna).

Prowadziliśmy rozmowę; chciałem jeszcze coś powiedzieć p. Bierutowi. Gdy czekaliśmy na skrzyżowaniu ulic na wolne przejście, pan Bierut skręcił na lewo i po przekątnej przeszedł ulicę. Pozostałem sam z myślą: jemu wszystko wolno, nawet gwałcić przepisy o ruchu ulicznym. Wkrótce zniknął mi z oczu, gdzieś w bocznej ulicy. Przechodziłem przez jezdnię w prostym kierunku, pełen lęku przed dwoma groźnymi kozłami, które stały na środku mej drogi. Ale ominąłem je bez przeszkód, ciągle szukając p. Bieruta, gdzie zniknął. Oglądałem się za nim, chcąc coś jeszcze mu powiedzieć. Dziwiłem się, że tak nagle mi zniknął. Mój towarzysz, jakiś ksiądz, chciał mi coś tłumaczyć: czy należy się oglądać? W poczuciu, że nie wszystko zostało między nami zakończone, ruszyłem przed siebie prostą drogą, w ulicę Krakowskie Przedmieście. Z tym obudziłem się…”.

Po śniadaniu prymas dowiedział się, że dzień wcześniej, wieczorem, Bierut zmarł. Całe swoje zapiski z tego dnia poświęcił prezydentowi – pisał, że Bóg położył kres życiu człowieka, „który miał odwagę pierwszy i jedyny z dotychczasowych władców Polski zorganizować walkę polityczną i państwową z Kościołem. To straszna odwaga! […]”. Prymas uważał, że z imieniem Bieruta już na zawsze zwiążą się w dziejach narodu krzywdy wyrządzone Kościołowi. „Czy robił to z przekonania, czy z taktyki politycznej – przyszłość oceni!”.

Wieczorem podczas kolacji opowiedział księżom swój sen. I zapisał: „Istnieje w świecie komunikacja duchów ludzkich. Tyle razy w ciągu swego więzienia modliłem się za Bolesława Bieruta. Może ta modlitwa nas związała tak, że przyszedł po pomoc. Oglądałem się za nim we śnie – i nie zapomnę o pomocy modlitwy. Może wszyscy o nim zapomną rychło, może się go wkrótce wyrzekną, jak dziś wyrzekają się Stalina – ale ja tego nie uczynię. Tego wymaga ode mnie moje chrześcijaństwo”.

Po śmierci Bieruta Polacy nabrali przekonania, że go w Moskwie zamordowano. Przypomniano sobie dwie inne „moskiewskie” śmierci czołowych zagranicznych komunistów, Bułgara Georgiego Dymitrowa, który zmarł w podmoskiewskim sanatorium, i Klementa Gottwalda, który co prawda przeżył swój ostatni wyjazd do Moskwy na pogrzeb Stalina, ale wkrótce sam zmarł.

Kreml moskiewski (fot. Alexandergusev, opublikowano na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported)

Wśród ludzi zaczęły krążyć plotki, że Sowieci trują swoich gości. Nawet podejrzewano, że zachodnioniemieckiego kanclerza Konrada Adenauera również by otruli, ale ten podróżował z własną żywnością.

Bieruta Sowieci mieli zlikwidować, bo zaczął się stawiać Moskwie. Albo dlatego, że odmówił Chruszczowowi zmiany zachodniej granicy Polski. Albo przeciwstawił się włączeniu Polski do Związku Radzieckiego jako siedemnastej republiki. Albo padł ofiarą zwolenników Berii.

Może jednak prawda jest znacznie prostsza. Może Polacy współczują nawet zbrodniarzowi, jeśli podejrzewają, że zabili go Rosjanie?

Tekst jest fragmentem książki Piotra Lipińskiego „Bierut. Kiedy partia była bogiem”:

Piotr Lipiński
„Bierut. Kiedy partia była bogiem”
cena:
39,90 zł
Wydawca:
Czarne
Okładka:
twarda
Liczba stron:
272
Seria:
wydawnicza: Reportaż
Data i miejsce wydania:
1
Premiera:
22 listopada 2017
Format:
133 mm × 215 mm
ISBN:
978-83-8049-597-5
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Piotr Lipiński
Polski dziennikarz, reporter historyczny „Gazety Wyborczej”. Specjalizuje się w powojennej historii Polski, a zwłaszcza w wydarzeniach z okresu stalinizmu.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone