Geopolityczna maskirowka. O legitymizowaniu polityki pod pozorami analizy

opublikowano: 2021-01-07 13:58
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Rozważania o odwiecznej rywalizacji między Morzem a Lądem, końcu geopolitycznej pauzy i ruchach tektonicznych zwiastujących nadejście nowych „epickich” czasów zyskują ostatnio na popularności. Fascynacja geopolityką obecna jest również w Polsce. Pojawiają się nawet postulaty, aby skorzystać z jej prawideł w prowadzeniu polityki.
REKLAMA
Dr Ernest Wyciszkiewicz – dyrektor Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia. Redaktor naczelny rosyjsko- i ukraińskojęzycznego portalu o Polsce „Nowaja Polsza” www.novayapolsha.pl Twitter: @E_Wyciszkiewicz.

Warto zawczasu zastanowić się nad możliwymi skutkami przyjęcia tej rady. A można to uczynić, spoglądając na Rosję, gdzie po powrocie z ideowej zsyłki po upadku ZSRR geopolitykowanie zadomowiło się w retoryce władz.

Nie zamierzam zarzucać czytelnika podręcznikowymi definicjami geopolityki, ani wznosić własnego chochoła, aby móc z nim powalczyć. Chciałbym jednak wyróżnić kilka założeń stojących u podstaw ustrukturyzowanego myślenia kategoriami geopolityki i ocenić ich przydatność, w szczególności dla analizy rosyjskiej polityki. Oto one:

  1. determinizm geograficzny, w którym przestrzeń dyktuje warunki polityce i redukuje znaczenie innych sił sprawczych,
  2. zastąpienie odpowiedzialności za czyny przez odpowiedzialność wobec „historii”,
  3. fetyszyzacja map i przekonanie, że wojna to stan naturalny, pokój zaś to jedynie czasowa anomalia;
  4. wiara w naturalny porządek międzynarodowy, w którym więksi decydują, mniejsi się podporządkowują.

Od geografii nie ma ucieczki

Spoglądając na Rosję przez pryzmat geopolityki, można łatwo paść ofiarą retrospektywnego determinizmu: skoro Rosja jest, jaka jest, to po prostu musiała taką się stać. Zgodnie z tym podejściem warunkowane rozmiarem, położeniem, topografią czy spławnością rzek siły ukształtowały rosyjską politykę. To logika dziejów sprawia, że Rosja musi być scentralizowanym, autorytarnym i ekspansywnym imperium, aby przetrwać. Od zawsze moskiewscy, sowieccy i rosyjscy przywódcy podążają wytyczonym zawczasu szlakiem. Rozciągają sukcesywnie swoje panowanie, bo nie mają innego wyboru. Rosja po prostu nie może zmienić zachowania. Płynie z nurtem historii i jakże popularnym powiedzeniem Mackindera, że „kto panuje nad wschodnią Europą, ten włada ‘Heartlandem’, kto panuje nad ‘Heartlandem’, ten włada ‘Światową Wyspą’, kto panuje nad ‘Światową Wyspą’, ten włada światem”.

Kozacy pod wodzą Jermaka Timofiejewicza zdobywają Syberię – obraz pędzla Wasilija Surikowa z 1895 r., domena publiczna.

Co ciekawe, przekonanie o niezmienności ducha i litery rosyjskiej polityki wewnętrznej i zagranicznej łączy moskiewskich geopolitycznych jastrzębi śniących o eurazjatyckiej ekspansji oraz tych zdecydowanych krytyków Rosji, którzy widzą w niej niemożliwy do zmiany twór, zawsze szukający dominacji nad sąsiadami z jakoby obiektywnych przyczyn. Taki obraz rzeczywistości jest niezwykle wygodny dla rosyjskich elit, które od lat przekonują o braku alternatywy dla ścieżki obranej przez prezydenta Putina. Poza utrwalaniem władzy opakowana w niby-naukowy żargon wiara w niezmienność złożonych procesów społecznych, choć poznawczo uboga, oferuje rosyjskim politykom i strategom liczne korzyści. Największą z nich jest możliwość ucieczki przed odpowiedzialnością.

REKLAMA

Odpowiedzialność i sprawczość

W 1955 r. Isaiah Berlin w eseju Historyczna nieuchronność zwrócił uwagę, że wiara w bezosobowe siły determinujące politykę eliminuje odpowiedzialność jednostki za czyny. Trudno przecież karać za podążanie z duchem historii. Trudno też o lepsze narzędzie legitymizacji ekspansji czy agresji. Politycy, w szczególności przywódcy mocarstw, zwłaszcza ci szukający dodatkowych źródeł legitymizacji, stają się wówczas wyrazicielami dziejowych trendów, których nie stawia się przed trybunałem. Zniesienie odpowiedzialności za czyny może zachęcać silne państwa do naruszania zwyczaju i prawa w imię dziejowo uzasadnionych interesów. U słabszych może z kolei rodzić postawy fatalistyczne z poczucia braku możliwości samodzielnego kształtowania polityki. Takie państwo może się jedynie szamotać między rolą krążącego wokół „rdzenia” satelity a ofiarą „strefy zgniotu”.

Za ilustrację ucieczki od odpowiedzialności może służyć debata o przyczynach i winnych rosyjskiej agresji na Ukrainę i aneksji Krymu. Prezydent Putin powołał się wówczas między innymi na wymuszoną reakcję na rzekome zachodnie próby okrążenia Rosji. Co ciekawe, zyskał w tym zwolenników na Zachodzie, na czele ze znanym teoretykiem Johnem Mearsheimerem, który obarczył odpowiedzialnością za kryzys NATO. Obu panów połączyła wiara w determinizm, z jedną różnicą. To, co dla głowy państwa było wygodnym narzędziem legitymizacji działań, dla naukowca okazało się narzędziem legitymizacji podejścia badawczego przesiąkniętego wiarą w istnienie sił popychających mocarstwa do określonych czynów. W takiej rzeczywistości nie ma sprawców, nie ma ofiar, są tylko trafne lub błędne odruchy geopolityczne.

REKLAMA

W bestselerze Więźniowie geografii, czyli wszystko, co chcielibyście wiedzieć o polityce globalnej Tim Marshall sugeruje, że gdyby Bóg stworzył góry na Ukrainie, wówczas rozległe niziny wschodnioeuropejskie nie stanowiłyby zachęty do powtarzających się ataków na Rosję. Bez gór Putin nie ma wyboru: musi walczyć o kontrolę nad rozciągającym się na zachód terenami. Czyli zagarnięcie Krymu to nic osobistego, ot dziejowa konieczność. Przyjmując takie myślenie, Rosja nigdy nie była i nie jest agresywna wobec sąsiadów, wywołuje tylko takie przeświadczenie u tych, którzy nie rozumieją, że musi tak działać, aby przetrwać. Jako żywo taka interpretacja przypomina sowieckie uzasadnienia agresji z 17 września 1939 r., z którymi zgadzał się zresztą klasyk akademickiej geopolityki Saul Cohen, dostrzegający w stalinowskiej polityce próbę obrony przed zagrożeniem.

Agresja sowiecka na Polskę 1939 rok. Parada sowieckiej kawalerii we Lwowie, domena publiczna

Świat przez pryzmat mapy sztabowej

Geopolitycy uwielbiają mapy. I nic w tym dziwnego, bo podwaliny pod ów nurt myślenia położyli geografowie i wojskowi. „Wystarczy spojrzeć na mapę, żeby zrozumieć…” to zwrot, który pojawia się często w roli ostatecznego argumentu. Tymczasem mapa nigdy niczego nie mówi sama z siebie. Nigdy nie jest neutralna, zwłaszcza gdy przedstawia przestrzeń polityczną.

Ma natomiast oczywiście dużą wartość operacyjną dla sztabowców, umożliwiając planowanie i realizację uzależnionych od topografii działań. Geopolityka przyjmuje i rozciąga ponad miarę podejście charakterystyczne dla wojskowych strategów. Rzeki, morza, oceany, niziny, góry przeistaczają się w elementy scenografii teatru wojny. Ze wzrokiem wbitym w mapę sztabową geopolitycy snują wizje konfliktu Rosji z Zachodem, Morza z Lądem, Heartlandu z Rimlandem, zgodnie z maksymą klasyka Mackindera, że „geografia jest tragiczną winowajczynią, że pokój nie może być trwały”. Jeśli nie analizują wojen minionych, to wyobrażają sobie wojny przyszłe, zapowiadając „koniec końca historii”. Oś czasu zastępuje cykl – szykowanie się do konfliktu, wojna i rekonfiguracja. I tak bez końca. Pokój bowiem to tylko marzenie senne, z którego świat jest co jakiś czas wybudzany przez mocarstwa.

REKLAMA

Materiał został zrealizowany w ramach dodatku tematycznego do Histmag.org: „Historia, ale jaka? O Rosji analitycznie, a nie mistycznie”, zrealizowanego we współpracy z Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia.

Wojska rosyjskie wkraczają do zdobytego Paryża, 1814 r. Na czele, na białym koniu car Aleksander I, obraz nieznanego artysty, domena publiczna.

Sympatycy geopolityki przypominają w tym współczesne kremlowskie elity, które od kilku lat żyją w nieustającym stanie wojny politycznej, gospodarczej i informacyjnej, od czasu do czasu grożąc jeszcze „spopieleniem” adwersarzy za naruszanie strefy jej jakoby prawomocnych interesów. Ów syndrom oblężonej twierdzy przez nikogo w istocie nieobleganej żywi się rzekomo niezmienną naturą konfliktu z Zachodem, dyktowaną przez prawidła geopolityki. Bywa niestety, że niektórzy zachodni obserwatorzy zaczynają wierzyć w rosyjskie lęki, kupują ideę stref wpływów i „koncertów mocarstw” jako naturalnych mechanizmów regulujących stosunki międzypaństwowe. W takiej optyce uzyskana przez Europę Środkową (czy też w geopolitycznym żargonie „pomost bałtycko-czarnomorski”) podmiotowość staje się niczym więcej jak tylko chwilowym wytchnieniem od geopolityki, dziejową anomalią do poprawki przy okazji kolejnych nieuniknionych międzymocarstwowych potyczek na odwiecznym teatrze wojny.

Rdzenie, sworznie, pomosty

Geopolityczny świat jest prosty. Przestrzeń rozstawia aktorów państwowych w kilku rolach – rdzeni, sworzni, pomostów, buforów. Od czasu do czasu ich znaczenie może się zmienić z powodu odkrycia bogactw naturalnych bądź rozwoju techniki, ale struktura pozostaje niezmienna. Polityka światowa zarządzana była, jest i będzie przez jawne lub ukryte dyrektoriaty, które łączy lekceważenie kilkusetletniej tradycji kształtowania norm i prawa międzynarodowego z przekonaniem, że stabilność międzynarodową może gwarantować wyłącznie wola najsilniejszych. Dogmatycznie traktowany banał, że „większy może, słabszy musi” prowadzi do powierzchownej i statycznej analizy. Zakres i siła oddziaływania najsilniejszych państw podlegają bowiem nieustannym zmianom odzwierciedlającym ewolucję systemu międzynarodowego w wymiarze politycznym, prawnym, gospodarczym, technologicznym i ideowym.

W 2016 r. prezydent Obama trafnie nazwał Rosję mocarstwem regionalnym, czym wywołał głębokie oburzenie Putina. Rosyjska dyplomacja nieustannie bowiem domaga się szacunku w postaci miejsca za stołem kreślarskim wśród szkicujących nową mapę kontynentu lub świata. Punktem wyjścia bywa tęsknota raz za czasami po kongresie wiedeńskim, innym razem za ładem pojałtańskim. Odziedziczywszy stałe miejsce w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, arsenał nuklearny i wciąż największe terytorium na świecie, Rosja arbitralnie wytyczyła sobie naturalną strefę uprzywilejowanych interesów jako prawo członka wyimaginowanego klubu. Sfrustrowana, nadkruszyła w 2014 r. istniejący porządek, żeby na jego ruinach zasiąść przy stole negocjacyjnym. Jednak żadne zaproszenia ani wyrazy uznania nie napływają.

REKLAMA

Rosyjskie fantasmagorie trafiają na podatny grunt, gdy absolutyzujemy geopolityczne wyobrażenia o świecie. Kilku poważnych zachodnich polityków i badaczy pochyliło się nad rosyjskimi aspiracjami, wyrażając dla nich zrozumienie. Prezydent Francji zdaje się nawet uwierzył, że może sobie rosyjski „sworzeń” obrócić i wykorzystać w nadchodzącej rywalizacji z Chinami. W taki oto sposób geopolityczne idee deformują myślenie polityczne, prowadząc do nierealistycznych postulatów.

Tymczasem uznanie polityki międzynarodowej za całkowicie podporządkowaną ambicjom wielkich mocarstw, obecne w koncepcjach nowego układu sił czy architektury bezpieczeństwa, jest po prostu nie do pogodzenia z ewolucją systemu międzynarodowego, wzrostem znaczenia prawa i instytucji międzynarodowych, rolą podmiotów niepaństwowych, mediów społecznościowych, rynków finansowych czy ideologii. Trzeba oczywiście ostrożnie podchodzić do piewców niezakłóconego postępu. Słusznie minione praktyki mogą powrócić w nowej formie. Niemniej jednak w świetle dzisiejszych uwarunkowań prawdopodobieństwo takie jest stosunkowo niskie.

Churchill, Roosevelt, Stalin na konferencji w Jałcie. Luty 1945 roku, domena publiczna.

Lisy kontra jeże

Jak sobie radzić z determinizmem, ucieczką od odpowiedzialności, fetyszem wojny i mapy oraz redukowaniem polityki międzynarodowej do działań mocarstw? Wystarczy rozwinąć w sobie instynkt analitycznego lisa kosztem dogmatycznego jeża.

REKLAMA

Isaiah Berlin w eseju o Lwie Tołstoju przywołuje antyczną parabolę dwóch typów umysłowości: jeży i lisów. Jeże sprowadzają rzeczy do jednej centralnej wizji, dążą do spójnego systemu przekonań, do odkrycia naczelnej organizującej zasady, dzięki której wszystko, czym są i co mówią, nabiera znaczenia. Ich wysoka pewność siebie prowadzi do dogmatyzmu, stanowczych sądów i rozciągania ponad miarę stosowalności swojej teorii. Lisy natomiast zmierzają do wielu celów, różnymi ścieżkami, nie ograniczając swoich poszukiwań do jednej, wszechogarniającej perspektywy. Nie wierzą, by jakiś jeden czynnik napędzał historię, ponieważ zakładają, że jest ona wynikiem nieustannej interakcji wielu różnych sił, w tym przypadku. Lisi sceptycyzm pozwala lepiej analizować zmiany, które są fundamentalną cechą rzeczywistości społecznej.

Chodzi w istocie o wystrzeganie się dogmatyzmu, redukcjonizmu i wiary w prawa dziejowe. Zamiast wpychać rzeczywistość w zawsze zbyt ciasne ramy teorii, lepiej teorie podważać i modyfikować. Z ostrożnością należy spoglądać na ubrane w niby-naukowy żargon próby eliminowania sprawczości wszystkich państw poza mocarstwami. Takie myślenie często pozwala większym podmiotom uzasadniać agresję, nadawać sens polityce podporządkowywania innych, czy domagać się specjalnych praw przynależnych im jakoby z natury. Rosja jest tego znakomitym przykładem. W przypadku mniejszych państw rodzi zaś ryzyko utrwalenia się syndromu wiecznej ofiary „strefy zgniotu” i rezygnacji z polityki na rzecz ciągłego dostosowywania się do okoliczności. Z jednej strony geopolityczne założenia dają doskonałe alibi, aby nic nie robić, bo nie mamy na nic wpływu. Z drugiej – pozwalają na łatwe racjonalizowanie porażek, które można zrzucić na karb dziejowych praw.

Docenianie znaczenia geografii nie musi oznaczać popadania w determinizm, uznanie konfliktów jako siły motorycznej stosunków międzynarodowych nie musi oznaczać lekceważenia instytucji współpracy i integracji, postrzeganie mocarstw jako głównych aktorów nie musi oznaczać pomijania znaczenia tych drugo- i trzecioplanowych. Geopolityka i pochodne nurty redukują rzeczywistość polityczną do garści truizmów i niejasnych metafor, oferując proste wyjaśnienia bardzo złożonych procesów. Zamiast analizy proponują analizę wsteczną, racjonalizując bieg wypadków po ich wystąpieniu. W geopolityce po prostu jest zbyt mało realnej polityki, aby mogła stanowić interesujące narzędzie, tak dla praktyka, jak dla analityka spraw międzynarodowych.

Materiał został zrealizowany w ramach dodatku tematycznego do Histmag.org: „Historia, ale jaka? O Rosji analitycznie, a nie mistycznie”, zrealizowanego we współpracy z Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia.

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia
Materiał przygotowany przez specjalistów z Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia – instytucji państwowej powstałej w 2011 r. i działającej na rzecz dialogu pomiędzy Polską a Rosją. Więcej: www.cprdip.pl

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone