Józef Piłsudski: militarny geniusz czy amator?

opublikowano: 2020-08-19 14:41
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Józef Piłsudski był geniuszem militarnym. Uznali to nawet Austriacy, tworząc dla niego wyjątkowy stopień wojskowy: brygadiera. Józef Piłsudski był militarnym amatorem, nie skończył przecież żadnej szkoły oficerskiej – a szkoła oficerska – z definicji – jest koniecznie potrzebna do bycia oficerem.
REKLAMA

15 grudnia 1914 roku władze austriackie zadecydowały o reorganizacji legionów i utworzeniu dwóch brygad. Dowódcą pierwszej z nich został Józef Piłsudski. Austro-Wegry były państwem o skomplikowanej organizacji – np. oficjalnie Austria nie miała nazwy, a Kraków nie był częścią Galicji – i równie skomplikowanej strukturze sił zbrojnych. Oprócz wspólnej – k. u k., czyli cesarskiej i królewskiej – armii i floty istniała również Obrona Krajowa – k.k., czyli cesarsko-królewska – oddzielna dla obu części państwa: w Austrii nosiła nazwę Landwehr, a na Węgrzech – Honwed. Jej charakter można wytłumaczyć w ten sposób, że gdyby powstała monarcha trialistyczna – austro-węgiersko-polska – to Polacy używaliby nazwy „Pospolite Ruszenie”. Legiony Polskie były częścią Landwehry.

Płk Józef Piłsudski ze swoim sztabem przed Pałacem Gubernialnym w Kielcach w 1914

Austriackie stopnie wojskowe były równie skomplikowane: bez mała każda służba miała oddzielne nazwy rang, co więcej – oficerowie zajmujący się tyłami byli nazywani urzędnikami i zamiast sześcioramiennych gwiazdek nosili czterolistne rozetki. W ramach represji i zniechęcania Polaków, oficerom legionowym przyznano właśnie status urzędników wojskowych, wraz ze wszystkimi minusami tego rozwiązania: niższą gażą i koniecznością salutowania „prawdziwym” oficerom austriackim. Wieloletni spór o przyznanie stopni oficerskich legionistom miał więc wymiar nie tylko narodowy, ale również praktyczny, prestiżowy i finansowy. Józef Piłsudski był więc oficjalnie „urzędnikiem wojskowym VI rangi” – czymś w rodzaju pułkownika.

15 grudnia 1914 roku Austriacy zadecydowali o utworzeniu dwóch brygad legionowych, dowódcą pierwszej z nich został „urzędnik wojskowy VI rangi” Józef Piłsudski. Od tej pory nazywano go według pełnionej funkcji dowódczej – „brygadierem”, tak samo jak dowódców dywizji nazywano „dywizjonerami”. I tu pojawia się problem lingwistyczny: w niektórych państwach – szczególnie angielskojęzycznych – brygadier to stopień wojskowy pomiędzy pułkownikiem a generałem. O ile nie ma wątpliwości, że „dywizjoner” to nazwa funkcji, a plutonowy i pułkownik to nazwa stopni wojskowych, a nie określenie funkcji dowódcy plutonu i dowódcy pułku, to termin „brygadier” może być dwuznaczny. Tę dwuznaczność wykorzystano dla podkreślenia szczególnego statusu Józefa Piłsudskiego: choć „brygadierów” w Legionach było kilku, to „Brygadier” był tylko jeden. Tak zresztą – „Brygadier Piłsudski” – określano go w mniej i bardziej oficjalnych pismach.

Józef Piłsudski nie kończył szkół wojskowych, co dla wielu oznacza, że nie miał odpowiedniego przygotowania fachowego. Warto jednak zwrócić uwagę, że rola szkół oficerskich w kształceniu oficerów liniowych – a nie technicznych – nie polega na nauce rzemiosła wojskowego. To w gruncie rzeczy pomaturalne szkoły zawodowe. Ich głównym celem jest – a na pewno było przed Wielką Wojną – ułatwienie awansu społecznego młodzieży wiejskiej. Szkoła oficerska dawała towarzyską ogładę, wiedzę o funkcjonowaniu państwa oraz podstawowe przeszkolenie taktyczne, oparte przede wszystkim na topografii i terenoznawstwie.

REKLAMA

Absolwenci uniwersytetów – bo absolwenci politechnik szli do broni technicznych – zdobywali o wiele lepsze wykształcenie, a później podczas kilkumiesięcznych kursów uzupełniali przeszkolenie taktyczne. W niektórych państwach to właśnie absolwenci uniwersytetów i cywilnych politechnik – po przeszkoleniu taktycznym – zostają oficerami, a szkoły oficerskie nie istnieją lub mają marginalne znaczenie. Taki model obowiązuje od wieków w armii brytyjskiej, amerykańskiej, obecny jest w większości państw NATO, a w XXI wieku wprowadzany jest także w Polsce.

Istnieje oczywiście różnica – i to olbrzymia – pomiędzy oficerami zawodowymi a oficerami rezerwy, Wynika ona jednak nie tyle z wykształcenia, co z praktyki. Podczas gdy oficerowie rezerwy są cywilami, to dla oficerów zawodowych wojsko jest całym życiem. Dzięki wojsku utrzymują i rozwijają zdolności uzyskane w szkole oficerskiej. I to stanowi różnicę, ale różnicę na poziomie dowódców plutonów czy dowódców kompanii.

Józef Piłsudski podczas wizyty w Poznaniu w październiku 1919. Z lewej: gen. Józef Dowbor-Muśnicki, z prawej mjr Bolesław Wieniawa-Długoszowski i Władysław Seyda (w ubraniu cywilnym)

Czy „urzędnik wojskowy VI rangi” Józef Piłsudski miał odpowiednie wykształcenie wojskowe? Wszystko na to wskazuje: z domu wyniósł odpowiednią ogładę, a wiedzę o funkcjonowaniu państwa nabył podczas działalności politycznej. Podczas rewolucji 1905 roku zdobył podstawowe przeszkolenie taktyczne, a egzaminem z topografii i terenoznawstwa była skutecznie przeprowadzona akcja pod Bezdanami 26 września 1908. W kolejnych latach nabył praktyki w dowodzeniu większymi formacjami, prowadząc manewry Związku Strzeleckiego. W 1914 roku miał więc praktykę dowódczą większą niż przeciętny europejski pułkownik. Znał nie tylko praktykę, ale również i teorię: prowadził badania nad współczesnymi wojnami, chociażby bałkańskimi, tocznymi w latach 1912–1913. Wojsko było jego życiem – również pod tym względem nie różnił się od oficerów zawodowych.

W czasie Wielkiej Wojny „urzędnik wojskowy VI rangi” Józef Piłsudski udowodnił, że jest sprawnym brygadierem, fachowo dowodząc powierzonym mu związkiem taktycznym. Dowodzenie polega nie tylko na podejmowaniu decyzji w czasie walki, ale również administrowaniu podczas okresów „spokoju”. W 1916 roku przestał zresztą pełnić funkcje dowódcze i został referentem Komisji Wojskowej Tymczasowej Rady Stanu, a więc ministrem spraw wojskowych Królestwa Polskiego.

W listopadzie 1918 roku nastąpiło gwałtowne przyśpieszenie kariery wojskowej „urzędnika wojskowego VI rangi” Józefa Piłsudskiego – został wodzem naczelnym Wojsk Polskich. Był to awans podyktowany potrzebami politycznymi, a niski stopień wojskowy musiał przeszkadzać w sprawowaniu dowództwa. Najprawdopodobniej z tego powodu wciąż chodził w mundurze legionowym bez odznaki stopnia, a zwracano się do niego „komendancie”.

Sytuacja była na tyle niezręczna, że latem 1919 roku ówczesny minister spraw wojskowych generał Józef Leśniewski poprosił Sejm o przyznaniu Piłsudskiemu stopnia „Pierwszego Marszałka Polski”. Sejm – zdominowany przez niechętną endecję – odmówił, wskazując, że stopień taki należy się raczej generałowi Józefowi Hallerowi. (Dlaczego Haller jako marszałek byłby tragedią, wyjaśnimy w jednym z kolejnych rozdziałów).

REKLAMA

Chwilowo problem nie był tak istotny, bowiem Józef Piłsudski został Naczelnikiem Państwa – teraz jego władza wynikała nie z rangi wojskowej, ale z prestiżu stanowiska, potwierdzonego wolą Sejmu Ustawodawczego. Problem należało jednak rozwiązać, chociażby w związku ze współpracą z obcymi armiami. Uczyniono to w charakterystyczny sposób.

19 marca 1920 roku – w dniu imienin Naczelnika Państwa i w czasie rozmów wojskowych z Ukraińcami – przybyła do niego delegacja Ogólnej Komisji Weryfikacyjnej, instytucji mającej uporządkować stopnie oficerskie w Wojsku Polskim. Poproszono go o przyjęcie nominacji na „Pierwszego Marszałka Polski”. Akceptując wolę wojska Józef Piłsudski dokonał więc „samomianowania”, wydając dekret o treści: „Stopień Pierwszego Marszałka Polski przyjmuję i zatwierdzam”.

W tym czasie Józef Piłsudski był wodzem naczelnym, który zakończył zwycięsko kilka kampanii, a nawet wojen. Nie zawsze jednak – o czym się zapomina – polskim zwycięstwem. W styczniu 1919 roku dopuścił do osłabienia obrony polskiej granicy południowo-zachodniej, co skrzętnie wykorzystali Czesi, dokonując zabioru Śląska Cieszyńskiego, co do dziś kładzie się cieniem – choć wątłym – na wzajemnych stosunkach. Bezsprzecznie wygrał wojnę z Ukraińską Republiką Ludową, odpierając zakusy Kijowa na Chełmszczyznę. Nieco więcej kontrowersji sprawiło pokonanie Zachodnio- -Ukraińskiej Republiki Ludowej: Józef Piłsudski wykorzystał do tego dywizje „Błękitnej Armii”, przybyłe właśnie z Francji. Zostało to dokonane wbrew woli Paryża, a nawet przy jego sprzeciwie: nie należy zapominać, że „Błękitna Armia” była przez Francuzów zorganizowana, wyposażona, a nawet dowodzona. Decyzja, aby użyć tych wojsk, była słuszna z punktu widzenia wojskowego, ale zrobiła bardzo dużo złego na niwie politycznej, szczególnie że wydarzyło się to tuż przed podpisaniem traktatu wersalskiego.

Józef Piłsudski i Józef Haller w czasie przeglądu wojsk powracających ze zwycięskiej bitwy warszawskiej

Ta błędna decyzja polityczna wynikała z poprzedniego błędu, również politycznego. Józef Piłsudski uznał bowiem, że jego najlepsze wojska nie zostaną skierowane na odsiecz Lwowa, tylko do wyzwolenia Wilna i odbudowy Wielkiego Księstwa Litewskiego. Wykorzystując sprzyjające okoliczności – m.in. przerwę świąteczną, podczas której nie obradował Sejm Ustawodawczy i rychłe nadejście „Błękitnej Armii” – przeprowadził uderzenie na Wilno. Odniósł sukces militarny, ale Wielkiego Księstwa Litewskiego nie udało się odbudować – nie było takiej woli ani wśród Litwinów mówiących po polsku, ani wśród Litwinów mówiących po białorusku, ani wśród Litwinów mówiących po żmudzińsku. O ile bilans roku 1919 był korzystny, to w 1920 roku Józef Piłsudski popełnił jednak o wiele poważniejsze błędy, w tym także natury czysto wojskowej. Najprawdopodobniej zadziałał tutaj efekt zmiany skali: do tej pory zaplanowane i prowadzone akcje realizowane były siłami kilku dywizji, a ich rozmach terytorialny ograniczał się do terenu – w przybliżeniu – województwa. W 1920 roku Józefowi Piłsudskiemu przyszło dowodzić całymi armiami, na obszarze całych krajów. Taka bariera kompetencyjna występuje dość często: zdolni dowódcy dywizji nie zawsze zostają zdolnymi dowódcami armii, a zdolni dowódcy armii nie zawsze zostają zdolnymi wodzami naczelnymi. Z tym ostatnim mamy do czynienia w przypadku Józefa Piłsudskiego.

REKLAMA

Ten tekst jest fragmentem książki Sławomira Kopra i Tymoteusza Pawłowskiego:

Sławomir Koper, Tymoteusz Pawłowski
„Mity Wojny 1920”
cena:
34,99 zł
Wydawca:
Czarna Owca
Liczba stron:
264
Premiera:
13.08.2020
Format:
133×203 mm
ISBN:
978-83-8143-687-8
EAN:
9788381436878

Pierwszym błędem było fatalne przygotowanie i przeprowadzenie – opisanej w innym rozdziale – ofensywy na Ukrainie. Miały w niej wziąć udział trzy zgrupowania armijne, a dokładniej: dwie armie i jedna grupa uderzeniowa dowodzona bezpośrednio przez marszałka Piłsudskiego, która – gdy marszałek przekazał komendę nad nią generałowi „Śmigłemu” – stała się pełnoprawną armią. Jak widać, struktura dowodzenia była nadmiernie skomplikowana: marszałek Piłsudski był jednocześnie wodzem naczelnym całego Wojska Polskiego, dowodził całością ofensywy oraz grupą uderzeniową. (Najprawdopodobniej tej ostatniej roli czuł się najbardziej komfortowo). Ofensywa miała doprowadzić do rozbicia dwóch armii rosyjskiego Frontu Południowo-Zachodniego. W roku 1919 Wojsko Polskie – czasem dowodzone bezpośrednio przez Józefa Piłsudskiego – skutecznie rozbijało dywizje wchodzące w skład rosyjskich armii.

Józef Piłsudski w 1921 roku

Ofensywa ukraińska w 1920 roku została zaplanowana w takiej właśnie skali, która okazała się zbyt skromna. 25 kwietnia Polacy ruszyli do przodu, rozbili wysunięte formacje wroga, a pozostałe zmusili do odwrotu, który zamienił się w paniczną ucieczkę. Z reguły określenie „paniczna ucieczka” jest chwytem retorycznym, tutaj ma jednak sens taktyczny, a nawet strategiczny: Rosjanie uciekali tak szybko, że po trzech dnia wyszli poza zasięg polskiego uderzenia. W tym momencie – 27 kwietnia – marszałek Piłsudski zawiódł, nie zrozumiał bowiem, że taktyczny odwrót Rosjan okazał się odwrotem strategicznym i nie zareagował na to właściwie. Tak naprawdę nie zareagował wcale. Przez kolejne dwa dni Wojsko Polskie stało bezczynnie, a gdy już ruszyło, poruszało się bardzo ślamazarnie. Naczelny Wódz – nie mający pomysłu, co zrobić, gdy wróg uciekł – stracił zainteresowanie działaniami wojennymi i zajął się polityką – odtwarzaniem pastwa ukraińskiego.

Niejako przy okazji marszałek Piłsudski przygotowywał się do odparcia spodziewanej ofensywy na północnym-wschodzie, gdzie do uderzenia szykował się rosyjski Front Zachodni Michaiła Tuchaczewskiego. Niestety, znów popełnił błędy. Cześć z nich można złożyć na karb „mgły wojny” – czyli nieznajomości zamierzeń przeciwnika i zmienności wydarzeń wojennych – część jednak wynikała ze złej kalkulacji czasu i przestrzeni, umiejętności koniecznej dla wodza naczelnego.

REKLAMA

W drugim tygodniu – już po wyzwoleniu Kijowa – marszałek Piłsudski rozpoczął przerzucanie dywizji na północ. Z Ukrainy miały odjechać tam trzy dywizje piechoty i brygada jazdy – trzecia część wszystkich sił. Rosyjskie uderzenie na północy Michaił Tuchaczewski rozpoczął 14 maja, po czym nastąpiła zażarta bitwa. Początkowo określano ją jako „bitwa nad Berezyną”, ale później zaczęto używać nazwy „pierwsza bitwa nad Autą”. Warto zwrócić uwagę, dlaczego doszło do tej zmiany.

Otóż 14 maja Armia Czerwona rozbiła polskie pozycje obronne wysunięte nad niewielką rzeką Autą, i posunęła się 80 kilometrów na zachód. Już po tygodniu Wojsko Polskie powstrzymało Rosjan, zadając im ciężkie straty i utrzymując główną pozycję obronną na rzece Berezyna – o którą toczyły się ciężkie walki. W tym czasie trzy dywizje piechoty i brygada jazdy jechały pociągami znad Dniepru nad Berezynę. Gdy już jednak dotarły, bitwa wygasła. Wódz naczelny uznał jednak, że skoro skoncentrował na północy tak duże siły, to wykorzysta je do odzyskania poprzedniej pozycji. Co prawda na południu – nad Dnieprem – rozpoczęła się rosyjska ofensywa z udziałem Armii Konnej, ale marszałek Piłsudski nie zrezygnował ze swoich planów. Istotne było dla niego również i to, że decydujące uderzenie mające odrzucić Rosjan znad Berezyny do Auty miał przeprowadzić generał Kazimierz Sosnkowski.

Jeśli Kazimierz Sosnkowski nie był najbliższym przyjacielem Józefa Piłsudskiego, to był z pewnością najbliższym współpracownikiem z kręgów wojskowych. Problem polegał jednak na tym, że generał Sosnkowski nigdy nie dowodził – zawsze był szefem sztabu. Teraz nadarzyła się okazja dowodzenia w ofensywie przeprowadzonej przez wypoczęte wojska na wyczerpanego przeciwnika pozbawionego odwodów. Rozpoczęto ją 1 czerwca i oczywiście się powiodła, udowadniając talenty wojskowe Kazimierza Sosnkowskiego. 10 czerwca odzyskano linię Auty.

Dywizji, które o tym zadecydowały, zabrakło nad Dnieprem. Po dziesięciu dniach bezowocnych szturmów Armia Konna Siemiona Budionnego przedarła się przez polską obronę, wychodząc na tyły 3. Armii Wojska Polskiego broniącej Kijowa. Sytuacja stawała się dramatyczna, należało rozpocząć odwrót. Odwrót jest jednak jedynym działaniem wojskowym, które nie może być podjęte z oddolnej inicjatywy. Odwrót wykonuje się tylko i wyłącznie po otrzymaniu rozkazu przełożonego. Dowodzący w Kijowie generał „Śmigły” na niego czekał, szef Sztabu Naczelnego Wodza pułkownik Stanisław Haller miał go napisanego, ale nie miał go kto podpisać: w tym czasie marszałek Piłsudski przybywał w sztabie generała Sosnkowskiego, świętując zwycięstwo przyjaciela, a później jego uwagę zajął kryzys rządowy.

REKLAMA
Defilada Wojska Polskiego na Chreszczatyku w Kijowie 9 maja 1920 roku

Działania Armii Konnej – czy raczej panika spowodowana plotką o tych działaniach – sprawiły, że wódz naczelny znów zwrócił uwagę na południową część frontu i postanowił przerzucić tam dywizje z północy. Trzy dywizje i brygada jazdy znów rozpoczęły podróż koleją. I znów wyczucie czasu zawiodło marszałka Piłsudskiego: 4 lipca Michaił Tuchaczewski ponownie rozpoczął ofensywę, ponownie rozbił polskie pozycje obronne wysunięte nad niewielką rzeczką Autą i ponownie posunął się 80 kilometrów na zachód. Tym razem jednak Wojsko Polskie nie zdołało zatrzymać Armii Czerwonej na linii Berezyny – nie było odwodów, bowiem podróżowały one pociągami na południe.

Józef Piłsudski w swoich wspomnieniach wojennych poświęcił dużo uwagi i wylał wiele gorzkich słów na temat kordonowego szyku Wojska Polskiego nad Autą – wątłego i łatwego do przerwania – oraz braku odwodów zdolnych do zatrzymania Rosjan, którzy przez ten kordon przeszli. Zapomina jednak dodać, że to on jest głównym winowajcą tego stanu: to on podjął decyzję o powrocie nad Autę, to on podjął decyzję o odesłaniu odwodów na południe. Nie jest to jedyna nieścisłość w jego wspomnieniach: wyrzeka również na generała „Śmigłego”, zarzucając mu zbyt późne i niedokładne wykonanie rozkazu o odwrocie, zapominając jednak, że takiego rozkazu nie wydał. Historię tworzy się pisząc barwne pamiętniki, a nie prowadząc bitwy: ani dowodzący nad Berezyną generał Stanisław Szeptycki, ani dowodzący w Kijowie generał Edward „Śmigły” Rydz nie pozostawili po sobie tak interesujących wspomnień, jak ich zwierzchnik.

W 1920 roku wódz naczelny – i Naczelnik Państwa – Pierwszy Marszałek Polski Józef Piłsudski popełnił dużo więcej błędów niż w latach poprzednich. Albo przerosła go skala działań wojennych, albo liczba obowiązków na nim spoczywająca. Niestety, błędy, pomyłki i niedopatrzenia nie skończyły się wiosną 1920 roku, tylko powtarzały się w kolejnych miesiącach. Największym z nich – któremu poświecimy należną uwagę – była fatalna ocena rosyjskich intencji w przededniu bitwy warszawskiej. Błąd ten popełnili zresztą wszyscy generałowie – a także większość oficerów niższego szczebla – pełniący stanowiska dowódcze w sierpniu 1920 roku.

Popełnione przez Józefa Piłsudskiego błędy w żadnym stopniu nie dyskwalifikują go jako dowódcy. Popełniają je wszyscy, nawet Aleksander Wielki – jedyny chyba wódz w dziejach świata, który wygrał wszystkie swoje bitwy. Wojny wygrywa ta strona, która popełni mniej błędów.

Józef Piłsudski nie był geniuszem militarnym, ale na pewno nie był militarnym amatorem. Był utalentowanym dowódcą na szczeblu wielkiej taktyki – dziś nazwalibyśmy to szczeblem operacyjnym – i umiejętnie dowodził armią. Spośród kilkunastu dowódców szczebla armijnego – zarówno po polskiej, jak i rosyjskiej stronie – był jednym z najlepszych. Na tym stanowisku nie doznał bowiem porażki. Byli również i inni polscy generałowie – niektórzy z nich zapomniani – którzy dowodzili równie szczęśliwie, ale wśród Rosjan był tylko jeden: Michaił Tuchaczewski. Porównując ich obu, trzeba jednak zauważyć różnice: Michaił Tuchaczewski miał do czynienia ze słabszymi przeciwnikami, ale swoje akcje przeprowadzał z większym rozmachem. W bezpośrednim starciu to jednak właśnie Józef Piłsudski wykazał swoją wyższość – popełnił mniej błędów.

A czy któryś z polskich generałów mógł konkurować swoimi umiejętnościami z Pierwszym Marszałkiem Polski?

Ten tekst jest fragmentem książki Sławomira Kopra i Tymoteusza Pawłowskiego:

Sławomir Koper, Tymoteusz Pawłowski
„Mity Wojny 1920”
cena:
34,99 zł
Wydawca:
Czarna Owca
Liczba stron:
264
Premiera:
13.08.2020
Format:
133×203 mm
ISBN:
978-83-8143-687-8
EAN:
9788381436878
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Sławomir Koper
(ur. 1963), historyk, absolwent Wydziału Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego. Autor m. in.: Tajemnic i sensacji świata antycznego, Miłości, seksu i polityki w starożytnej Grecji i Rzymie, Śladami pierwszych Piastów, Wędrówek po Polsce piastowskiej, Spaceru po Lwowie, Życia prywatnego elit II Rzeczypospolitej. Aktualnie specjalizuje się w okresie międzywojennym dziejów Polski i historii polskiej obyczajowości XIX stulecia.

Wszystkie teksty autora
Tymoteusz Pawłowski
Historyk i publicysta, doktoryzował się pracą pt. Armia marszałka Śmigłego napisaną pod kierunkiem prof. Pawła Wieczorkiewicza. Szczególną uwagą darzy powiazania pomiędzy techniką i społeczeństwem oraz losy II Rzeczypospolitej.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone