Zygmunt Luksemburski ucieka z pola bitwy!

opublikowano: 2023-09-28 10:24
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Krucjata nikopolitańska okaże się ostatnią międzynarodową wyprawą krzyżową. Człowiek, który miał w przyszłości zostać cesarzem, ucieka z pola walki. Osmanowie wespół z Serbami triumfują…
REKLAMA

Ten tekst jest fragmentem książki Jacka Komudy „Zawisza. Złamany półksiężyc”.

Bitwa pod Nikopolis na ilustracji z około 1475 roku

Najjaśniejszy panie i królu! – Głos Ścibora ze Ściborzyc był beznamiętny; jakby przemawiał kupiec albo patron w sądzie, wygłaszając sakramentalne: wóz albo przewóz. – Albo wyjdziemy w pole i przyjmiemy bitwę, albo czekamy. Wówczas sułtan na pewno nie zapomni o nas, kiedy rozprawi się z Francuzami i Burgundami! Albo też uciekniecie i okryjecie się śmiertelną infamią...

Tych słów Ścibor już nie wypowiedział. Nie trzeba ich było mówić, były logicznym dopełnieniem wywodu, godziły w Luksemburczyka jak strzały w Świętego Sebastiana.

– Nie porzucimy, królu, z takim trudem zebranej krucjaty, wojsk i świętych mężów. Nie chciałbyś chyba dodać złych przydomków do imion nas wszystkich – odezwał się Mircza Stary.

Zygmunt podniósł rękę zaciśniętą w pięść.

– Grajcie do ataku. Dziej się wola Boża...

Odezwały się trąby, słabo, jakby pobrzmiewały w nich chwiejne wola i wiara króla. Dopiero po chwili zagrzmiały mocniej.

– Proszę, wy też się boicie – wyszeptał Wolkenstein, widząc, jak Mikołaj z Garbowa podnosi zasłonę basinetu i całuje krzyż. – A mnie strofowaliście...

Polak opuścił krzyżyk na folgi kołnierza zbroi.

– Tylko głupcy nie znają strachu. A zdrajcy boją się po dwakroć. Lękam się jak każdy, lecz najbardziej o moich synów. Zostawiłem w domu trzech. Jana Farureja starszego, Piotra najmłodszego i średniego. Średni to...

Wolkenstein nie słuchał.

– Średni to Zawisza. Chłopak jak złoto. Jednak... wolę tu zginąć, niż miałby się dowiedzieć, że jego ojciec był tchórzem.

Przebrzmiały trąby, podniosły się proporce. Ogromna fala jeźdźców najeżona ostrzami poczęła równo i wyniośle postępować w górę, pod wzgórza. Najpierw ruszyły węgierskie banderie lewego skrzydła, lżej uzbrojone niż Burgundowie. Tylko panowie, żupani i banowie byli w pełnych zbrojach, w basinetach ze spiczastymi zasłonami, niektórzy w przestarzałych krecich pyskach albo hełmach bez zasłony. Pozostali w płatach, w kolczugach, czeladź i giermkowie w osłonach ze skór, inni w kirysach na przeszywanicach. Ich konie były mniejsze, zwinniejsze, bez kropierzy i pancerzy; czasem w tłumie mignął nakarczek lub naczółek. Banderie prowadzili z obu skrzydeł Leusták Jolsvai, palatyn Węgier, i Miklós II Garai, ban Chorwacji i Dalmacji, obaj z pocztami wielkimi niczym całe chorągwie. Za nimi postępowały doborowe chorągwie niemieckiej jazdy zaciężnej, w pełnych zbrojach, wiedzione przez Filiberta de Naillac, mistrza joannitów z Rodos.

REKLAMA

Oddalali się od Nikopolis, niezdobytej twierdzy, pozostawiając pod nią piechotę i kuszników; coraz wyraźniej zwiększał się odstęp pomiędzy ogromną czerwono-błękitno-brązową masą jazdy a szarobrązową ćmą pachołków. Wreszcie dowódcy kazali zagrać krótko i ława jeźdźców ruszyła szybciej, rysią. Równy dotąd szyk od razu zafalował, zaczął się rozłamywać; jedne banderie szły szybciej, inne wolniej, rycerze wyprzedzali giermków, ci doganiali ich galopem, w tumanach kurzu, z tyłu dreptały pochodowe konie strzelców i pachołków.

Podjeżdżając pod wzgórze, zalali je niczym wiosenna powódź, podeszli pod górę, aż wreszcie ukazała im się pofalowana równina opadająca w dół. Tam wrzała jeszcze bitwa, unosiły się kłęby pyłu, ledwie dostrzegalnie błyskała stal. I nagle, najpewniej na rozkaz sułtana lub jego wezyra, z kłębowiska zaczęły wyłaniać się gromady jeźdźców i formować długie linie konnych oddziałów.

– Na co czekacie? – krzyknął Zygmunt do swoich przybocznych i dowódców. – Oni wciąż walczą. Zróbcie coś! Od czego jesteście!

Jazda schodziła ze wzgórz, prosto na równinny teren przed jarami kończącymi się z prawej, zachodniej strony spaloną, zrujnowaną wioską. Szła siłą rozpędu na Turków i ich sprzymierzeńców, coraz bliżej...

Zygmunt Luksemburski około 1433 roku

Palatyn Węgier skinął głową na gońców, dał znać trębaczom, każąc się zatrzymać.

Opadły proporce, pochyliły się chorągwie, trąby zagrały długo. Idące kłusem rycerskie hufce poczęły stawać.

– Wyrównać szyk! – rozkazał Jolsvai Leusták. – Jedźcie!

Gońcy ruszyli wzdłuż banderii, okrzykując przedchorągiewnych rycerzy i chorążych. Zastępy poczęły falować, rwać szyk, by zaraz odtwarzać go na nowo; Węgrom szło sprawniej, bo szli po prostu w kilku szeregach, w formacji przypominającej prostokąt, ale Niemcy przez długą chwilę szarpali się z końmi, niektórzy wręcz wyrywali do przodu, aby zaraz potem zawrócić i wciskać się w swoje miejsce w kolumnie jeźdźców.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Jacka Komudy „Zawisza. Złamany półksiężyc” bezpośrednio pod tym linkiem!

Jacek Komuda
„Zawisza. Złamany półksiężyc”
cena:
59,90 zł
Wydawca:
Fabryka Słów
Rok wydania:
2023
Okładka:
miękka
Liczba stron:
410
Premiera:
15.09.2023
Format:
12.5x19.5 cm
ISBN:
978-83-7964-958-7
EAN:
9788379649587
REKLAMA

– Patrzcie! – zakrzyknął Ścibor ze Ściborzyc. – Wolkenstein, wytęż wzrok. Tam, koło wioski!

Za chwilę zobaczyli to już wszyscy – w nowych tumanach kurzu zza glinianych domostw i resztek płotów wynurzała się konnica... Zupełnie inna niż turecka. Wojownicy w zbrojach, nieraz piękniejszych niż pancerze węgierskich rycerzy. Błyskający stalą, żółcią i brązem.

To nie byli Turcy! Nie mogli nimi być!

– Co widzicie!? – zakrzyknął Ścibor do Wolkensteina. – Mówcie, zawierzam waszym młodym oczom.

Królewski paź wytężył wzrok, zmrużył błękitne oczy.

– Widzę chorągiew, piękny, krasny gonfanon. Nad nim złocisty ptak, dwugłowy orzeł z dwoma trąbami. Szlachetny władco, to Serbowie.

– Stefan Lazarević.

– Na Boga, idzie nam z pomocą!

– Nie – pokręcił głową Ścibor. – Przyszedł na naszą zgubę.

– Dwie głowy orła są jak smocze łby – powiedział ponuro Wolkenstein.

Serbowie rozpędzali się. Ogromna rzesza konnych rycerzy, zbrojnych nie gorzej niż wasale Zygmunta. Narastał łoskot kopyt i ryk, krzyk nacierających rycerzy, rozpaczliwy, smutny, jakby krzyczeli nie atakujący, ale zwyciężani.

– Trąbić do ataku! – wydał rozkaz palatyn Leusták.

Pieczęć Ścibora ze Ściborzyc

Ryk trąb, rżenie wierzchowców, przez chwilę panował nieład. Pierwsze zaczęły zrywać się do szarży węgierskie banderie, lotne jak ptaki. Chwila i szli już mocnym, rozfalowanym galopem, kołysząc się w siodłach, pochyleni do przodu. Z łopotem proporców opadł w dół las kopii i wtedy jeźdźcy odpuścili wodze, dodając koniom pędu ostrogami.

Polscy rycerze przyboczni przyjęli ciężkie kopie od giermków; wysunęli się karnie do przodu, zasłaniając króla Zygmunta murem tarcz, kirysów i zbroi. Z tyłu trzymał się Wolkenstein z proporcem, dalej giermkowie i służba. Ruszyli ciężkim kłusem, od razu weszli w galop, nabierając pędu...

Czasu nie było. Nagle ujrzeli na wprost siebie rozkołysaną linię żelaznych jeźdźców serbskich, ich pochylone głowy, ramiona i ręce trzymające wyciągnięte kopie! Mało miejsca na rozpęd. Za mało...

REKLAMA

Jedno uderzenie, dwa, trzy ciosy, błysk; zderzyli się!

Nadeszła chwila, w której wszystko działo się za szybko, jak we śnie, jakby ludzki umysł nie nadążał za chwilą, w której dwie ławy ciężkozbrojnych rycerzy wpadły na siebie w pędzie, godząc kopiami w hełmy, piersi, tarcze! Moment, kiedy rycerski instynkt wyrobiony w ćwiczeniach, turniejach, walkach działa szybciej niż myśl, kiedy pamięć zakuta w ramionach, nogach, instynkt bojowego konia warte są więcej niż rozsądek. Kiedy nie ma czasu niczego przemyśleć. Po prostu zawierucha, bój, śmierć! Z trzaskiem pękających tarcz i zbroi zwalili się z siodeł rycerze, padły konie, czasem zrzucając i przygniatając jeźdźców. Inne zrywały się, kopiąc i wierzgając jak furie.

I wtedy spoza końskich pysków okrytych żelaznymi naczółkami, zza chaosu przewracających się zbrojnych wypadł rycerz w błyszczącej, niczym nieosłoniętej zbroi. Z nastawioną kopią, walił prosto na ogromną chorągiew króla Węgier, godząc grotem w sam środek okutej mosiądzem włoskiej płyty Zygmunta Luksemburczyka. Huk, tętent kopyt, wszystko jak we śnie!

I jak we śnie przed króla wysunął się rycerz w prostej, okrytej tuniką zbroi, z polską Sulimą na tarczy, z nastawioną, naszykowaną do uderzenia kopią. Uderzył krótko, w jednej chwili zmiótł z siodła szarżującego Serba, odrzucił ułomek drzewca i...

Bitwa pod Nikopolis na ilustracji z 1398 roku

Dostał z boku, spadł, runął pod konia, ten jednak nie stratował go, wspiął się trochę, jednak wytrzymał bitewny szał i zamęt! Tuż obok bili się pozostali Polacy, zrzucani z siodeł, rąbiący mieczami wkoło, bo mrowie przeciwników zacieśniało krąg wokół nich, napierając końmi. Tnąc, kłując, rąbiąc, zwalając wrogów.

Wielka chorągiew Węgier dzielona w słup, z czerwono-białymi pasami na lewym i stającym dęba gryfem Zygmunta na prawym polu, zachwiała się, padła...

Trzask! – wyleciał z siodła królewski chorąży, łamiąc kopię, której drzewce wciąż tkwiło w jego ciele. Podniósł się wrzask, jęk bólu w zamęcie bitwy.

– Turcy! Turcyyy! – rozległy się krzyki.

I rzeczywiście, za Serbami nadlatywali już lotni, szybcy i zwinni osmańscy jeźdźcy, zamykając luki, obchodząc z boków Węgrów i Niemców, zamykając kolisko wokół krzyżowców, równie sprawnie jak wcześniej wokół Burgundczyków, Francuzów i Anglików.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Jacka Komudy „Zawisza. Złamany półksiężyc” bezpośrednio pod tym linkiem!

Jacek Komuda
„Zawisza. Złamany półksiężyc”
cena:
59,90 zł
Wydawca:
Fabryka Słów
Rok wydania:
2023
Okładka:
miękka
Liczba stron:
410
Premiera:
15.09.2023
Format:
12.5x19.5 cm
ISBN:
978-83-7964-958-7
EAN:
9788379649587
REKLAMA

– Panie, ratuj Węgry! Uchodzimy! – krzyczał nadworny rycerz Hermann Cilli. – To koniec! Koniec.

Zygmunt nie potrzebował nic dodać. Obrócił konia, oddając wodze w ręce Hermanna i Jana, burgrabiego Norymbergii, który dziwnym trafem znalazł się tuż obok. Skinął na Ścibora ze Ściborzyc

– Opuszczam pole – wycharczał. – Prowadźcie w imię Boże...

Polacy poprowadzili go w tył, wyrąbując przejście, lecąc coraz szybciej i szybciej, pozostawiając walczącą, zakleszczoną armię, chlubę rycerstwa, rannych, walczących i konających. Rzucając precz rycerski honor i sławę, z takim trudem zwołaną i zgromadzoną krucjatę. Mijali maruderów, szaleńców uciekających z pola i nowe oddziały jazdy walące prosto w bój, niezatrzymujące się nawet na widok uciekającego króla.

Daleko za nimi w bitewnym szale Mikołaj z Garbowa poderwał się z ziemi, zroszonej krwią; miecz ciągle miał w pochwie, chwycił więc wiernego towarzysza. Bił się, rąbnął skosem, na odlew znad lewego ramienia, kiedy dojechał go serbski rycerz na kłusującym koniu, spychając w bok. Polak przyjął jego cios na prawy naramiennik, sam uderzył oburącz długim mieczem, przerąbał róg tarczy, trafił w hełm przeciwnika i poprawiając, uderzył w pierś głowicą trzonu, wyrywając wroga z siodła, zrzucając w tył.

Nagle został sam pośród krzyżujących się mieczy, uderzeń, cięć i pchnięć jak iskry.

Masakra jeńców chrześcijańskich po bitwie pod Nikopolis (mal. Jean Froissart, 1470 rok)

I wtedy pochylił się, wywlókł spośród kłębowiska pokrwawionych ciał i chorągwi Oswalda Wolkensteina, skulonego, bez hełmu, w zbroi poznaczonej nacięciami. Samochwała oczy miał zamknięte, krew spływała z nosa.

– Mam syna jak ty, tak dzielny jak ty głupi. Moglibyście razem w świat ruszać! Wstawaj i uciekaj!

Niemal siłą podciągnął pazia na kulbakę serbskiego wierzchowca; chłopak otworzył wzrok, zamrugał oczyma, spoglądając na rycerza.

– Uciekaj, głupcze!

– Nie mogę.

– Nic tu nie zdziałasz. Będziesz się jeszcze chwalił... bliznami. Uciekajcie! – wrzasnął do pozostałych, splątanych w walce.

REKLAMA

– Ujjjj, moja zbroiczka – jęczał Świętosław Szczenię. – Jak ja ujdę żywy?! Jak?

– Za nimi – krzyknął Polak. – Ja was osłonię, mnie Zygmunt wykupi! I przekaż – krzyknął – przekaż moim synom w Garbowie, że...

Popchnął go w stronę, w którą uciekł król. A sam odwrócił się, unosząc miecz.

Serbowie i Turcy rzucili się na nich ze wszystkich stron. Odepchnął nacierającego wojownika w spiczastym szłomie, ciął rozpaczliwie, rozwalając tarczę. I poczuł uderzenia w plecy, jedno, drugie, trzecie przeszło przez zbroję. Obrócił się, aby stawić czoła napastnikom; jego giermek już nie żył, leżał nakryty częściowo wielką węgierską chorągwią królewską.

Więc Mikołaj z Garbowa podniósł miecz, bił się, dobywając ostatnich sił, przyjmując ciosy, jak przystało na pokornego miles Christi.

Złożył się i padł, powalony z tyłu, poczuł uderzenia na lewym naramienniku. Uklęknął, ale nie przewrócił się na brzuch. Odbił ostrze, zmierzając w stronę głowy, i wtedy go pochwycili.

To nieprawda, że w chwili śmierci całe życie przelatuje człowiekowi przez głowę. Nieprawdą jest, że trwa to wieczność. W rzeczywistości wszystko dzieje się tak szybko, że zanim zdołasz rozliczyć się z żywotem, już jego nić pęka przecięta żelazem.

Mikołaj wyszeptał tylko: „moi synowie, dziateczki”... I już poderwano mu głowę w górę, zrywając hełm z czepcem; sztylet dotknął jego szyi.

Zamarł. Bo ostrze zatrzymał podchodzący mężczyzna w białej, nieosłoniętej tuniką zbroi, na której kopia Mikołaja wypisała żałobny tren w postaci szramy biegnącej od lewej płytowej szorcy aż do połowy kirysu.

Šta da radimo s njim, gospodaru? – zapytał ochrypły głos gdzieś z góry.

Ostavi ga na miru. Poštedeću mu život. On je Poljak.

Ostrze odsunęło się od gardła rycerza. Znikło jak zły sen.

Stefan Lazarević

A wtedy możny pan zdjął hełm, uwalniając burzę pięknych kręconych złotych włosów. Wzrost miał jak anioł, ale oblicze pełne smutku i żalu, jakby zwycięstwo było niczym cierniowa korona na jego głowie.

Poštujem hrabrost. Pazi na niega.

Biće tako, gospodaru.

I wszyscy zaczęli kłaniać się i schylać głowy przed despotą Serbii Stefanem Lazareviciem.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Jacka Komudy „Zawisza. Złamany półksiężyc” bezpośrednio pod tym linkiem!

Jacek Komuda
„Zawisza. Złamany półksiężyc”
cena:
59,90 zł
Wydawca:
Fabryka Słów
Rok wydania:
2023
Okładka:
miękka
Liczba stron:
410
Premiera:
15.09.2023
Format:
12.5x19.5 cm
ISBN:
978-83-7964-958-7
EAN:
9788379649587
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Jacek Komuda
Zawodowy pisarz i historyk. Specjalizuje się w dziejach Rzeczypospolitej szlacheckiej. Jako jeden z nielicznych ludzi pióra uczestniczy w rekonstrukcjach historycznych jako XVII-wieczny polski husarz, pancerny i Lisowczyk, poznając w ten sposób realia dawnego pola walki. Na własnym koniu przejechał pół Polski, spory kawałek Ukrainy i jeszcze większy Karpat Wschodnich. Do najsłynniejszych powieści autora należy czterotomowy cykl Samozwaniec (Fabryka Słów 2009–2013), oraz Banita (Fabryka Słów 2011).

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone